środa, 30 listopada 2016

Bałwan klasyczny

Wyszłam z pracowni i oniemiałam na widok pierzynki śnieżnej.
Właściwie było mi nawet szkoda jej niszczyć butami... Ale nie było
wyjścia, skrzydeł nie mam.

Na dobry dzień ulepiłam Wam bałwanka :)

Patrzę teraz na niego i myślę o ojcu, który zabiera swoje dziecię na spacer
z myślą o ulepieniu wielkiego bałwana. Warunki są doskonałe!

Jednak widzę problem...

Klasyczny bałwan powinien mieć kapelusz, cylinder właściwie... lub garnek na głowie, oczy z węgla,
nos z marchewki, usta ...nie wiem z czego, i trzymać miotłę.

Tata z pewnością nie ma kapelusza...
Garnek może wziąć z domu. Tylko czy żona mu pozwoli? Wszak mają garnki
typu zeppter, z podwójnym dnem, drogie jak ...za przeproszeniem, nie wiem co.
Węgla na oczy dla bałwana nie znajdzie, nie ma szans!
Nooo, marchewkę może zabrać ze sobą, czyli nos bałwanek będzie miał.
Ale taka miotła z gałęzi? Przeżytek!
Mopa, ewentualnie, może wbić w brzuch bałwanowi....

Wyobrażacie sobie taki twór?
Katastrofa!
Biedne dzieciaki....


wtorek, 29 listopada 2016

Andrzejki

Nie za lasami i nie za górami, ale dawno, dawno temu Andrzejki były
dla mnie wyjątkowym dniem.
Zaraz się rozryczę...

Nie, jednak nie będę płakała, bo to niczego nie zmieni.
Wystarczająco dużo już łez wylałam!
30-go listopada nasz dom był pełen gości, wszyscy pięknie ubrani, pachnący.
Ja, na to przyjęcie, przygotowywałam najlepsze potrawy jakie umiałam zrobić.
Musiałam bardzo nad sobą przy tym pracować, bo większość przyjaciół była
sybarytami. Oj, było mi gorąco...

Ciasta tylko nie piekłam, bo Andrzej prosił, żeby nie niepokoić straży pożarnej...

Zawsze było to święto śmiechu :)
Nie mogliśmy się rozstać.

Hmmm..., dzisiaj mieszkanie nie pachnie bograczem, pokój wygląda jak w salonie
meblowym, bo wszystko w pudłach gotowe do wyprowadzki, podłogi nie błyszczą,
bo po co... Dzisiaj nikt nie przyjdzie... Kolejne Andrzejki bez gości, śmiechu, zapachów...

Ale, zacznę chyba Andrzejki lubić inaczej.
Jako dzień przełomowy na krawędzi jesieni i zimy...
Już za ok. 30 dni dzień będzie się wydłużał, a nie skracał!
Ulice lada moment rozświetlą kolorowe światełka i nie będzie już tak czarno!

No i za kilka dni przyjdzie Mikołaj!

Kurcze, muszę napisać do niego list.
Dołączę zdjęcie, bo przyniesie mi skarpetki cerruti 1881...


poniedziałek, 28 listopada 2016

Uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić...

Jestem obciążona dziedzicznie!
Ojciec przekazał mi w genach bunt. Matka niepoprawny optymizm.
Mieszanka wybuchowa...

Czasami mówię, że Hiszpan we mnie wstąpił, ...np w momentach bezradności.
A często, wbrew warunkom w jakich przyszło mi żyć, myślę że inni mają gorzej.

Dzisiaj ta mieszanka genów spowodowała, że skończyłam "Pełnię lata".
Jest zimno, spadł śnieg, szybko zapada zmrok więc powinnam malować coś
zgodnego z sytuacją...

Nie ja!
Malowałam ciepły obrazek na przekór rzeczywistości.

Ponieważ moja praca odbywa się w ciszy lub przy muzyce, mam wiele godzin
żeby myśleć.
I właśnie dzisiaj wróciłam pamięcią do czasów kiedy "obita do krwi" przez
życie nie miałam już co czytać. Nie było mnie stać na nowe książki.
Sięgnęłam po opasłą księgę Hansa Chrystiana Andersena.
Nie przyznawałam się nikomu, że czytam baśnie, bo bałam się oskarżenia o infantylizm.

W dzieciństwie każdy styka się z tymi opowieściami, ale to nie jest lektura
dla dzieci... To jest lieteratura ciężka, głęboka, wymagająca myślenia i
życiowego DOŚWIADCZENIA.
Zdecydowanie odradzam czytania dzieciakom na dobranoc niektórych Baśni.
Będą miały koszmarne sny!

Malowałam, myślałam o lecie, wysokiej temeraturze, słońcu i przypomniały mi
się "Kalosze szczęścia"...
Pamiętam, odcisnęły na moim myśleniu duży znak zapytania.
CZY TO O CZYM MARZYMY JEST RZECZYWIŚCIE SZCZĘŚCIEM?"

No pewnie, że zdaję sobie sprawę, że są osoby, które marzą o dachu nad głową
albo żeby wyzdrowieć... Przepraszam, to nie do Was.
Myślę o osobach, które mają jedzenie, ciepłe kaloryfery, są zdrowe itd.
Ja zaliczam się do tej drugiej grupy... z wyłączeniem "ciepłe kaloryfery" :)
Boże, dzięki!

No tak malowałam, malowałam... i zapragnęłam, żeby było gorąco, żebym mogła
pobyć w ogródku...
Ale jak sobie przypomniałam ile miałam ukąszeń komarów, muszek, kleszczy i innych
owadów to zaraz miałam przed oczami studenta z Baśni, który marzył o Italii...

Poczekam jednak cierpliwie na lato malując antyalergiczne łąki i pola -
bez krwiopijczych owadów!

Jeśli nie macie czasu przeczytać, proponuję posłuchać: https://www.youtube.com/watch?v=Yi-4ItIAtt0

niedziela, 27 listopada 2016

Moda wiodąca ...ale dokąd?

Obejrzałam dzisiaj reportaż z "La fashion week de Paris en 1909"... To była moda! Mnie się
podobała, a moja babcia byłaby zachwycona.
I powiem Wam, że doszłam do wniosku, że zaczęłam oceniać właśnie tak jak moja babcia,
wiele lat temu. Nie ma we mnie zgody na "modę wiodącą" typu dziury.

Starzeję się i tyle.

Babcia nigdy się nie "przebierała". Ubierała się ze smakiem, elegancko. Potrafiła szyć na maszynie,
więc ciągle miała nowe cichy, mimo biedy w sklepach.
Nie lubiła zwracać na siebie uwagi. Ale i tak była zauważana, bo to w czym chodziła było całością. W jej ubiorze nie było przypadków.

Jeden raz mnie zaskoczyła.
Pod koronkową, czarną bluzkę włożyła cielistą halkę. Zapytałam czy nie powinna założyć czarnej. Odpowiedziała, że nie chodzi w żałobie...
Widzicie to na zdjęciu.


W dzieciństwie właściwie tylko ona mi szyła ciuchy. Nawet mundurek szkolny miałam
uszyty, a nie kupiony. Kiecek bez liku... wiele włożyłam tylko raz, bo z nich wyrastałam.

Pamiętam udrękę przymiarek.
Nieustające pytanie dlaczego nie noszę haleczki...
Było to dla niej niezrozumiałe... Jedyny argument jaki przyjmowała to to, że drapią mnie
koronki. Nie mogła w to uwierzyć.

Albo koszmar od jesieni do wiosny:
- cześć babciu! - radośnie krzyczałam w progu jej mieszkania
- włożyłaś ciepłe majtki czy znowu przyszłaś goła?! - słyszałam w odpowiedzi :)

W dobie mody na pstrokate kolory (lata 80-te) poprosiłam ją o uszycie tuniki z tkaniny,
którą cudem zdobyłam. Po dwóch tygodniach zapytałam czy szyje. Odpowiedziała, że się
rozchorowała na widok tego materialu, boli ją głowa i na te kolory patrzeć nie może...
Wiele trudu kosztowało mnie przekonanie babci, że to modne, że nie trzeba zaszewek na wysokości
biustu i ma być w długości mini. To była batalia! :) Uwieńczona sukcesem, ale batalia.

Dobrze, że nie dożyła czasów gołych brzuchów... Pamiętacie jak kilka lat temu dziewczyny
śmigały w biodrówkach i króciutkich kurteczkach z odkrytymi brzuchami i plecami?

Albo, że nie widziała "sukienki" Doby na niedawnej gali...

Nie wiem też jakich słów użyłaby widząc w sklepie swetry z wyszarpanymi dziurami, albo buty
z ćwiekami. Nie wiem..., nie chcę wiedzieć.

Odejście z tego świata ma jednak zalety...

Czego jeszcze nie było w modzie? Może bielizny noszonej na ciuchach "zewnętrzych"?
Takie slipy lub figi na jeansach, albo biustonosz na swetrze...

sobota, 26 listopada 2016

Czy dzieci się bawią?

Celowo zadałam pytanie CZY dzieci się bawią, a nie CZYM. To nie jest literówka.
Czym się bawią obserwuję od wielu lat.
Nie codziennie, bo nie mam takiej możliwości, ale raz na jakiś czas mam okazję.

Doszłam do wniosku, że to czym dzieciaki zajmują się na moich oczach to nie zabawa.
One pracują, wykonują jakieś zadanie...

Pamiętam jak kilka lat temu mały Jasiek znalazł w mojej szufladzie enerdowską mątewkę.
Było to urządzenie dla niego niezwykle ekscytujące, bo miało dwie trzepaczki napędzane
kółkiem zębatym za pomocą korbki... Coś cudownego! Metalowe, lśniące, i w dodatku
ruchome. Powiedziałam mu do czego służy, bo nie miał pojęcia.
Oczywiście zapragnął wykorzystać ową maszynkę do zrobienia naleśników.
Do sporego naczynia nalał wody i wsypywał mniej więcej po kolei:
mąkę
cukier
sól
pieprz
zioła
kakao
mleko
magi
bułkę tartą
cukier waniliowy
czosnek w proszku
żelatynę
... nie będę Wam dalej wymieniać, bo szkoda czasu.
Tylko octu nie dodał, bo nie miałam.
W tej masie było wszystko co rozpuszczalne, miałkie lub drobne.
Po godzinie pracy uznał, że ciasto na naleśniki jest gotowe i pora smażyć.
Wyobrażacie sobie mój strach, że każe nam to jeść?!
Jasiu był przekonany, że naleśniki będą znakomite.
Musiałam mu wtedy pokazać ile mam gwoździ, młotków, kombinerek... bo by nas otruł!

W piątek do pracowni siostra przywiozła mi Ninę i Polę. Zawsze się cieszę, jak mi je
zostawia na kilka godzin. To fajny czas. I znowu obserwacja...

Ninka prawie w progu zapytała:
- ciociu, dasz mi sztalugę?
- no oczywiście, że TAK! Nawet ramkę ci dam!
Dla niej farby i kilkadziesiąt pędzelków to wyzwanie...
Zanim zaczęła malować poprosiła o herbatkę.
Wierzcie mi, herbaty chyba nie tknęła! Była tak pochłonięta malowaniem, że nie miała
czasu się napić! Do domu pojechała w mojej bluzce, bo swoją zmoczyła przy szorowaniu się
z farb.
Ona się nie bawiła, ona pracowała w szale twórczym.



Pola (wiek 16 miesięcy) też nie miała ochoty bawić się kolorowymi maskotkami z filcu...
Wybrała wkrętarkę. Naturalnie, wyjęłam końcówkę, żeby nie zrobiła sobie krzywdy.
Przez godzinę "naprawiała" mi dwa statywy. To nie była zabawa! Ona pracowała, "dokręcając"
wszystkie śrubki... Widok do pozazdroszczenia :) Jak "naprawiła" zajęła się moimi butami
i kamieniami (pisałam o tym na FB)

O Agatce opowiem Wam w najbliższym czasie...

Moi drodzy, z moich obserwacji wynika, że kupowanie dziecku lalusi w różowej sukience
lub auteczka, którego jedyną zaletą są kręcące się kółka, NIE MA SENSU!
Dajcie im swoje szaro-bure narzędzia (broń Boże, ostre!), herbatę w saszetkach,
wałki do włosów, starą firankę, zużyty pędzel, pudełko po butach... a zobaczycie jak
twórczo pracują. Tyrają, wręcz :)
Nie ukrywam, że pod ręką zawsze należy mieć PLASTER Z OPATRUNKIEM :)

Dzień bez zaproszeń

Ufff..., wreszcie niedziela - dzień bez telefonów marketingowych z zaproszeniami:
* na badanie przepływu czegośtam w czymśtam
* na spotkanie z artystą połączone z prezentacją pościeli
* na degustację wina polskiego producenta
* na kontrolę ciśnienia... (bo z pewnością moje nie jest w normie!)...
* na dzień otwarty w salonie samochodowym
itd, itd....


Moi drodzy, dzisiaj marketing nie pracuje. Chwała Bogu!


piątek, 25 listopada 2016

Po co mi to?!

Kilka lat temu byłam aktywną blogerką...
Nie pamiętam już co spowodowało zacięcie się w pisaniu, ale pewnie był to istotny powód.

Dzisiaj wracam, zdopingowana opiniami osób, które chcą mnie czytać.
Nie jestem literatem, będę popełniała błędy :)
Z pewnością znajdą się tutaj niefortunnie złożone zdania, przecinki w nieodpowiednim miejscu, karygodne błędy ortograficzne...itp.
Proszę o wybaczenie :)
Piszę z biegu, czasami nawet nie czytam powtórnie tekstu, bo działam pod wpływem emocji...
Wiem! To błąd, tak się nie robi! Ale jak mi się tak zrobi, to bardzo proszę o łaskawość :)

Zapytacie:
- po co ci to?
I to jest fundamentalne pytanie!
Po co mi to, jak maluję,  robię zdjęcia, lepię ceramikę, tworzę biżuterię artystyczną, filcuję z wełny czesankowej...???
Ja nie wiem po co mi to....

Pisanie bloga to czas, który niezwykle sobie cenię.
Ale!
Ale, jak na FB czytam, że ktoś czeka rano na moją "czytankę", to... to postanowiłam pisać bloga, żeby stać się w jakimś sensie dla tej osoby ...PLASTREM Z OPATRUNKIEM :)