sobota, 28 stycznia 2017

Wyprzedaż

W piątek wieczorem przypomniałam sobie, że muszę jeszcze kupić
baterię do umywalki w łazience.
Zdjęcie obecnej miałam w telefonie, żeby się nie pomylić.
Jak zwykle uznałam, że nie muszę sprawdzać jaka jest mi potrzebna,
bo przecież PAMIĘTAM!

Oczywiście, okazało się kupiłam nieodpowiednią... Dzisiaj pojechałam ją oddać.
I....
Ponownie stanęłam przed dziesiątkami baterii, ale wiedziałam już dokładnie
jakiej szukam. Wybierałam dłuższą chwilę i mimochodem słyszałam rozmowę
pary młodych ludzi.
Zatrzymali się przy wystawce rzeczy przecenionych.
- Po co ci to?
- No.... (nie słyszałam wyjaśnienia, dziewczyna mówiła prawie szeptem)
- Ale znowu będzie to leżało! - zdecydowanym głosem oponował pan
- Ale przecież....
- No, jak chcesz to weź!
Odeszli na kilka kroków.
Z daleka słyszałam słowa:
- Kupimy coś porządnego, żeby nam pasowało.
Tego co mówiła pani nie usłyszałam...
- Dobrze! Chcesz, to weź. No, weź!

Wrócili na wystawkę i coś załadowali do wózka. :)

Jechałam do domu i uśmiechałam się do siebie.
Dziwił mnie upór dziewczyny, żeby to coś kupić. Ale ja chyba jestem taka sama.

Albo raczej byłam do środy...
W środę kupiłam lampkę na biurko. Była przeceniona z 49,99 na 17,99zł.
- Ooooo! Łapię okazję - pomyślałam

W domu okazało się, że lampki w torbach z zakupami nie ma. Płaciłam w kasie samoobsługowej, więc najwyraźniej, zostawiłam ją na blacie obok tej kasy.

Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że zamiast zyskać tanią lampkę - straciłam 17,99zł...
W trakcie pakowania przeprowadzkowego doszły do tego znaleziska z niepamiętnych już
wyprzedaży, czyli:
- przegródki do szuflad, jeszcze w pudełkach
- aparat do masażu
- dzwonek do drzwi
- fioletowe rajstopy w kolorową kratkę....


- spodnie w rozmiarze S
- coś do wybielania zębów
- piórka brązowe i beżowe, powiązane drucikiem
- wyschnęte flamastry
- szklany wazon - ...oooo, musiał być baaardzo tani
- szmatki do czyszczenia okularów
- itp, itp....

- NIE! Dość tego! - zarządziłam - będę kupować tylko rzeczy, które są mi potrzebne, a nie tanie!

Przypominajcie mi, proszę, co jakiś czas, że tak zarządziłam.
Bo mogę zapomnieć, jak o tej lampce na biurko...

piątek, 27 stycznia 2017

Sąsiadka

Mam okna na 3 strony świata - wschód, zachód i północ.
Pewnie niewiele jest mieszkań z takim układem okien.
Jest to urocze, pod warunkiem że w odległości kilku metrów nie stoi inny budynek....

Może nie byłoby to dla mnie uciążliwe, gdyby nie mieszkała na tej samej kondygnacji
osoba, która od rana do wieczora siedzi w oknie.
.
...Jest tyle książek do przeczytania, tyle rzeczy do zrobienia!
A ta pani obserwuje.
Sprawdza co dzieje się na podwórku i w mieszkaniach na przeciwko.

Sąsiedzi mieszkający piętro niżej mają przez całą dobę zaciągnięte  żaluzje, żeby czuć się
swobodnie w kuchni.
Ja też przestałam sypiać w pokoju z oknem na przeciwko okna tej kobiety, bo co rano
budził mnie jej wzrok.

Spośród kiludziesięciu sąsiadów na podwórzu tylko kilku wie czym się zajmuję.
Te osoby nie przesiadują latem na plotkarskiej ławeczce, więc prawdopodobnie
moja obserwatorka węszy jakąś sensację...


Zastanawia ją, zapewne, dlaczego tak późno wracam do domu.
Albo dla niej tak wcześnie, bo kilka lat temu wychodziła do pracy ok. 4-ej nad ranem.
Teraz jest chyba na emeryturze, bo nie zapala światła o świcie.

Wyczułam, że lubi jak myję okno :) Oj, to dla niej prawdziwa rozkosz!
Może zobaczyć co jest w moim pokoju, jak wyglądam w stroju roboczym i czy pracuję dokładnie :)
Za każdym razem, gdy nasze oczy się spotkają, uprzejmie kiwam głową na "dzień dobry".
Czasami udaje mi się odebrać odpowiedź. Często jednak pani "kamera" udaje, że mnie nie widzi.

Wczoraj wieczorem wyjeżdżałam z podwórka i zauważyłam, że idzie w moim kierunku. Otworzyłam, mimo mrozu szybę, i głośno powiedziałam jej "dobry wieczór".
Odwróciła głowę, jakby nie wiedziała, że to ja...

Rodzice nauczyli mnie kłaniania się znajomym. Ale ja chyba przesadzam.
Znam ją tylko z widzenia w oknie i na podwórkowej ławce...
Może nie powinnam się kłaniać?
Jednak sąsiadów dla mnie bezimiennych jest tutaj wielu i żaden nie jest dla mnie
tak odpychający jak ta pani. Wszyscy są uprzejmi i mili...

Jak zaczęłam szukać nowego mieszkania prosiłam agentów nieruchomości o ofertę takiego bez widoku na okna innych.
Patrzyli na mnie z ...ciekawością, politowaniem, współczuciem...
Niejednokrotnie w odpowiedzi na mój priorytet słyszałam:
- proszę pani, takiego mieszkania w mieście nie ma.

A ja wiedziałam, że jest!
Przez ponad rok takiego szukałam...
Znalazłam mieszkanie z oknami na niebo, a nie na wścibską sąsiadkę!

czwartek, 26 stycznia 2017

Zazdrość?

Kilka nocy temu miałam dziwny sen.

Brat przyprowadził narzeczoną, żeby mi ją przedstawić.

Sytuacja absurdalna, bo od 17 lat jest żonaty. Ma piękną, kochającą
żonę i nie potrzebuje narzeczonej!

Zwłaszcza takiej jaką mi przyprowadził we śnie.
Dziewucha ważyła ponad 250 kg, nie potrafiła ustać pod swoim
ciężarem, więc o coś się opierała...
Była ogromna!
Mało tego - brzydka jak ...nie wiem co.
Miała setki pryszczy na twarzy i obrzydliwie tłuste włosy, a grzywkę 
spiętą zwykłą wsuwką.
Obraz niechlujstwa!

Przywitałam się z nią uprzejmie. Pomyślałam, że może nie potrafi sobie
dać rady z wyglądem... W myślach próbowałam ją usprawiedliwić.

A ona do mnie ni stąd ni zowąd:
- a ty masz krzywe nogiiii

Obudziłam się!
Ciekawe jaki byłby dalszy ciąg... Ale właściwie nie jest to ważne.

Myślę o tym śnie i próbuję go zinterpretować.
Może to była ...zazdrość?



Od kilku dni przeglądam się w lustrach, witrynach sklepów, szklanych
drzwiach, żeby sprawdzić czy mam krzywe nogi.

No jakby nie patrzeć - nie mam!

środa, 25 stycznia 2017

Uszak

Z powodu bólu kręgosłupa "plastra z opatrunkiem" dzisiaj nie będzie.
Pozdrawiam!

Albo będzie!

Każdy z nas ma w domu swoje miejsce...
może jest to taboret przy stole w kuchni?
może miękka kanapa?
może krzesło przy biurku?
Nie wiem, ...tak myślę.

Moim ulubionym miejscem jest fotel, zwany uszakiem.
Każdy siedząc na nim odczuwa błogostan i zakochuje się w tym meblu na zawsze.
Dzisiaj zabrał go tapicer do odnowienia, bo wytarło się siedzisko.
Patrzę na pusty kąt i myślę, że byłby cudownym lekarstwem na mój przeciążony kręgosłup...
Wróci do mnie dopiero za kilka tygodni.

Zastanawiam się jakie znaczenie w naszym życiu odgrywają meble.

Czym kierowaliśmy się kupując wyposażenie naszych domów?
modą?
wygodą?
kolorem?
funkcjonalnością?
ceną?
materiałem?

Przeżyłam czasy, kiedy nie było żadnego wyboru.
Za łapówkę kupowało się "kota w worku".
Tym sposobem zdobyte meble kuchenne miałam w pierwszym mieszkaniu.
Jak je zobaczyłam to mnie zemdliło, tak były paskudne.
Ale nie miałam wyboru... Musiałam, dosłownie MUSIAŁAM, cieszyć się, że mam szafki w kuchni.

Na szczęście takie zakupy przeszły w zapomnienie.

Cieszę się również z tego, że moje meble od wielu, wielu lat mnie satysfakcjonują i nie muszę zastanawiać się nad aktualną propozycją handlowców.

Powiem Wam, że nawet firanki mam od ....a nie napiszę od kiedy, te same.
Są bawełniane, niezniszczalne i nie muszę ich nikomu oddawać do naprawy.


Fotel musiałam...
Już za nim tęsknię!

wtorek, 24 stycznia 2017

Fachowiec

Czasami mówimy "co za czasy?!".

Rzeczywiście, wszystko się zmienia w bardzo szybkim tempie.
Wiele rzeczy na gorsze, ale wiele zmienia się na lepsze...

Od kilku dni żyję remontem mojego nowego mieszkanka.
Gdyby nie pan Piotr, który cudem połączył inne zajęcia i opiekę
nad dziećmi w czasie ferii, miałabym duży problem.
Jeśli ktoś na Śląsku szuka "zlotych rąk" do remontu, to służę kontaktem.

Dlaczego o tym piszę?
Ano dlatego, że to pierwszy fachowiec, który nigdy mnie nie zawiódł.
Jakiś czas temu obluzował się karnisz w moim pokoju. Przyglądałam
się jak z minuty na minutę kołek rozporowy wychodzi ze ściany.
Działo się to latem, w weekend.
Zasłaniałam to okno, żeby słońce nie budziło mnie o 5-6 rano.
Nie chciałam panu Piotrowi zawracać głowy w sobotę, więc przy łóżku
postawiłam sobie na noc płytę pilśniową...
W niedzielę karnisz wisiał już pod katem 30 stopni i bałam się,  że runie
lada moment.
Po kilku próbach ratowania sytuacji babskim sposobem, w końcu zadzwoniłam,
z prośbą o ratunek.
- Pani Doroto, przyjadę za pół godziny.

Przyjechał, naprawił, nie zapłaciłam, bo nie miałam gotówki w domu...
Na odchodne powiedział:
- Przy okazji się rozliczymy. Proszę dzwonić jakby się coś działo.

Dzisiaj remontuje mi mieszkanie, chociaż nie z mojej winy "wystawiłam" go
w listopadzie. Miał zarezerwowany dla mnie cały miesiąc....

I teraz, wracając do zmieniających się czasów, opowiem Wam o dwóch fachowcach,
którzy przyszli do mojego pierwszego mieszkania postawić mały murek.
Z kupnem cegieł był wtedy problem, bo nie było marketów budowlanych.
Kolega przywiózł mi kilkadziesiąt z rozbiórki jakiegoś domu.
Chciałam odgrodzić coś w rodzaju jadalni od części wypoczynkowej.

Po długich poszukiwaniach znalazłam fachowców.
Ktoś polecił mi dwóch budowlańców na emeryturze.

Przyszli, wytłumaczyłam o co mi chodzi:
- Panowie, proszę mi z tych cegieł postawić murek wysokości 1 metra, długości 1,5m,
grubości jednej cegły, nie tynkować, cały pomalować na biało.
Wydawało mi się, że to zlecenie jest jasne...



Jeden z nich podrapał się po głowie i powiedział:
- Zenek! Pomalujemy pani cegiełki na czerwono, a fugi na biało.
- Nie! Wszystko ma być białe! - Wtrąciłam się.
Nastąpiła chwila milczenia.
- Zenek! Pomalujemy pani cegiełki na biało, a fugi na czerwono!
Ręce mi opadły.
- Chcę, żeby ten murek był cały biały! W jednym kolorze! Białym!!!
Nerwy mi puściły, mówiłam podniesionym głosem.
Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Jednemu się wyrwało:
- Jakaś dziwna kobieta...

Pan Piotr nigdy nie powiedział, że jestem dziwna (chociaż niejednokrotnie tak
pewnie pomyślał). Realizuje moje pomysły dokładnie tak jak chcę.

Nooo, obśmiewa mnie czasami, ale kończy przeważnie tymi słowami:
- Dobra! Zrobię tak jak pani sobie życzy.

Pod tym względem upływu czasu nie żałuję!

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Wszystko na poczcie

Coraz bardziej mnie ten świat zadziwia!

Wieczorem pojechałam na pocztę, żeby wysłać obrazek wylicytowany
w niedzielę na aukcji WOŚP.
Przyznaję mam teraz mało czasu, ale nie mogłam zwlekać z nadaniem.

Lokal Poczty Polskiej  jest spory - 6 lad z obsadą miłych pań, wygodne kanapy...
W zasadzie atmosfera do czekania sprzyjająca.

Szkoda tylko, że nie ma szatni...
Dlaczego przyszedł mi do głowy pomysł na szatnię na poczcie?
Ano, dlatego że właściwie można by było na niej spędzić sporo czasu.

Pod ścianami stoi kilka regałów z książkami i prasą.
Są stojaczki ze słodyczami. 
Niedawno pojawiły się zabawki.
Kilka tygodni temu zobaczyłam tekturowe szafeczki z kosmetykami.

Dzisiaj odkryłam, że na poczcie można kupić też portfel i pasek do spodni!

Wyobraziłam sobie, że stoję lub siedzę w kolejce, nerwowo wypatrując na
wyświetlaczach numer, który mam na wydruku...
Jestem ubrana w ciepłą kurtkę, kozaki i czapę. Temperatura jest pokojowa,
żeby nie zmarzł personel, czyli za ciepło dla klienta z ulicy.
Czekam cierpliwie, liczę na szybką obsługę.
A przede mną jakaś pani, skuszona kolorową wystawką kosmetyków, chce kupić...
powiedzmy - szminkę.

- Czy są testery?
- Proszę mi pokazać tę trzecią od prawej na czwartej półeczce.
- Aaaa, ta jest za ciemna...
- Poproszę tę jaśniejszą, ale musi być nawilżająca.
- Nie, ta jest zbyt błyszcząca!
- Może mi pani poszukać matową, ale w tym odcieciu co ta pierwasza
z lewej na drugiej....
... i tak jeszcze kilkanaście minut.

Na samą myśl się spociłam...

To, że na poczcie można kupić koperty, pudełka, długopisy - to cudownie!
Ale bombonierki z czekoladkami, ręczniki, lakiery do paznokci...???

Jak dzisiaj zobaczyłam te paski na długim wieszaku to zamarłam!
Na ścianie przy ladzie portmonetki i portfele!

Do czego Poczta Polska zmierza?!

Niebawem tam należy się spodziewać wszystkiego:
- toreb i teczek
- obuwia
- ciuchów
- pościeli (a może pościel już jest, skoro są ręczniki)
- proszków do prania
- ekspresów do kawy
....
- śledzi, mebli, rowerów i ...waty cukrowej

Nooo, wata cukrowa mogłaby być....




niedziela, 22 stycznia 2017

Drewniane drzwi

Z pewnością każdy ma jakieś rzeczy, które darzy sentymentem i nie chciałby się z nimi rozstać.

Ja mam takich kilka ...no, kilkanaście. Zabiorę je do nowego domu ze sobą.

Nie mogę zabrać tylko drzwi. Jedne to drzwi wejściowe do mieszkania, drugie do mojego pokoju.

Kilka lat temu wymieniłam stare drzwi pokojowe, które były wejściem do mieszkania na prawdziwe, piękne, solidne drewniane.
Zapytacie jak to możliwe, żeby tamte - pokojowe  z szybą były wejściowymi...
Możliwe, bo następnymi drzwiami, takimi z metalową kratą zamykało się ostatecznie mieszkanie....
Dla mnie też nie było to do pojęcia, więc zrobiłam "rewolucję" i już jest normalnie. Powiedziałabym nawet, że odpowiednio do starej kamienicy.
Zrobię Wam zdjęcie obecnych jak ostatni raz je zamknę.

Drugie to przedwojenne drzwi, które sama odnawiałam.

Nie sądziłam, że będzie to tak trudne...

Zdobyłam wiedzę o zdejmowaniu starych powłok lakieru, kupiłam opalarkę, szlifierkę i inne potrzebne narzędzia, a także maskę na twarz.
Ta maska chyba uratowała mi życie.

Zdzierałam stuletnią historię...
Nie będę Wam opisywać tego "zapachu", bo zrobi się Wam niedobrze. Dramat!

Po kilku godzinach pracy chciałam się poddać. Nie dawałam rady.
Moją mękę obserwowali z podziwem fachowcy, którzy wstawiali nowe okna i malowali ściany mieszkania.
Bałam się opalarki, bo fiksowała. Używałam preparatu zmiękczającego farby, ale nie działał. Odchodziłam od zmysłów... 

Były momenty, że chciałam walnąć tymi narzędziami, nie zbierać z podłogi spalonych wiór lakierów, uciec i nigdy nie wracać. Rzuciłam się z motyką na słońce!

Panowie zaczęli sobie ze mnie pokpiwać... Wiedzieli doskonale, że nie jest to praca dla kobiety.

Po tygodniu walki zapytałam jednego z nich ile kosztuje renowacja starych drzwi.
- nooo, takich to nie mniej niż 2 tysiące...
Zakasałam rękawy i tyrałam dalej.
Za nowe drzwi wejściowe zapłaciłam już 1.800,-zł!

Wydawało mi się, że opalenie drzwi i zdjęcie lakierów jest zwycięstwem.
Nie zdawałam sobie wtedy sprawy ile wysiłku trzeba włożyć w szlifowanie.
To był kawał ciężkiej roboty!

Jak skończyłam od szefa ekipy usłyszałam:
- szacun, pani Doroto



Wierzcie mi, byłam wykończona.... Miałam bicepsy jakbym chodziła na siłownię.

Patrzę teraz na te drzwi i wiem, że nie mogę ich ze sobą zabrać.
Będę je jednak nosić w pamięci :)

sobota, 21 stycznia 2017

Magia białych rękawiczek

Ostatnio dużo czasu spędziłam w sklepach.
Nie dlatego, że sprawia mi to przyjemność, ale dlatego że muszę wyposażyć mój nowy dom.
Chcę mieszkać w moim klimacie, to chyba zrozumiałe. Każdy tego chce.

Nie lubię wydawać pieniędzy pochopnie, dlatego moja wędrówka była długa.
Zwykle zanim kupiłam coś droższego niż 100,-zł zastanawiałam się, porównywałam...
W końcu podejmowałam decyzję i byłam gotowa na zakup.
I tu czasami wyrastał mur!

- Czy może pan mi sprzedać... - pokazywałam konkretną rzecz
- Nie. To kolega. On ma teraz przerwę.
Albo:
- Proszę poczekać, zaraz przyjdzie z magazynu.
Była też taka reakcja:
- Mam teraz reklamację! Musi pani poczekać, aż skończę!
.....
Czekałam, niejednokrotnie długo. Ubrana w ciepłą kurtkę i szalik...
Nie raz widziałam jak sprzedawca ucieka nie widok klienta.
(Pensję dostanie tę samą, to po co ma obsługiwać?)

Powiem Wam, że to jest nie do pomyślenia w czasach, gdy można kupić wszystko,
a jednak nie jest to takie łatwe, bo nie ma sprzedawców....

Pamiętam początek lat 90-tych, kiedy sklepy państwowe przemieniały się w prywatne.
Półki nie świeciły już pustkami, ale personel nadal był "obrażony" na klienta. ...Jak za komuny.
Nie zapomnę jak chciałam kupić sobie sweter.
W regałach były setki swetrów ułożonych w kostkę, w różnych kolorach.
- Jestem zainteresowana swetrem w rozmiarze S-M - powiedziałam czego szukam  do pani za ladą.
- Proszę, wszystko widać - machnęła ręką w stronę kilku metrów regałów.
- Ale ja chciałabym zobaczyć rozłożony sweter. Mam pieniądze. Chcę kupić!
Nie wiedziałam jak dobitniej dać pani ekspedientce do zrozumienia, że nie jestem "oglądaczem" tylko kupującą.
Zrobiła focha, ale pokazała mi kilka sztuk. Na jeden się zdecydowałam.

Nie zazdroszczę sprzedawcom ich pracy, wiem że nie jest to łatwe...
Nawet w mojej pracowni plastycznej zdażają się trudni klienci. Rozumiem.

Tylko, że ja też miałam "przygodę" sprzedawcy w sklepie i jestem pewna, że klient nie jest
"złem koniecznym". Zadowolony klient potrafi dodać takiej motywacji, że chce się fruwać.
Moje doświadczenie trwało raptem 1,5 miesiąca. Pracowałam na pół etatu w sklepiku z drogimi prezentami.
Klientów było niewielu, bo to niszowa branża. ...Upadła, zresztą.

Jednak kiedy klient już przekroczył "próg" sklepu czuł się swobodnie,
nie był przeze mnie śledzony, nie miał wrażenia, że jak nic mu się nie
spodoba nie odpowiem mu "do widzenia".
Wyobraźcie sobie, że dziewczyny które wprowadzały mnie do tej pracy,
po kilku dniach nie mogły uwierzyć w wartość mojej sprzedaży...
Tajemnica polegała na tym, że spokojnie czekałam, aż klient powie:
- Proszę pani...
Wtedy brałam kluczyk do szklanej gabloty, otwierałam ją, i jak klient
pokazał o którą rzecz mu chodzi, zakładałam białe rękawiczki...



Widziałam w oczach tych ludzi, że uznają mój szacunek do ich wyborów.
Czasami, jak mieli wątpliwości, pytali mnie o opinię. Zawsze służyłam
pełną informacją o przedmiocie i pytałam o adresata prezentu.
Moi klienci byli zwykle zadowoleni i dziękowali za sugestie.

Czy to magia białych rękawiczek?
A może sposób rozmowy z klientem?
Nie wykluczone, że to tylko zaspokojenie oczekiwań kupującego...

Mnie, ostatnio, nikt nie potrakorował tak, jak ja traktowałam swoich
klientów.

Aaaaa, może ja "konserwa" jestem?

Doszłam do wniosku, że szkoda... szkoda, że sprzedawcy są przypadkowi, że zniecierpliwieni czekaniem klienci nie mogą kupić tego co chcą, że te "koła zębate" mają inny rozmiar zębów...

No cóż, nie zawrócę Wisły kijem....