wtorek, 28 lutego 2017

Dramat

Odkąd pamiętam interesowałam się modą.
Właściwie wychowałam się na modowych katalogach, bo moja babcia je prenumerowała.
Później ktoś jej przywoził z Niemiec Quelle (chyba taki tytuł miał ten "grubas")
Ileż w nim było pięknych ciuchów... Nie mogłam się od niego oderwać.

Niestrudzenie rysowałam modelki w wymyślonych przeze mnie ubraniach.
Pamiętam, że w liceum, koleżanka powiedziała, że chętnie zamknęłaby mnie w piwnicy, żeby nic nie miało na mnie wpływu, żadne trendy :)
Heresia, pamiętasz?

Nie było mi dane być projektantką mody, ale zamarzyło mi się kiedyś - już w dorosłym życiu - żeby mieć sieć sklepów z pięknymi butami. Każdy sklep miał nosić nazwę europejskiej stolicy - Londyn, Wiedeń, Rzym, Paryż...
Takie mrzonki młodej kobiety myślącej, że odniesie sukces. Ha, ha, ha...

Dzisiaj zobaczyłam filmik z ulicą Paryża... Tego Paryża, o którym właściwie śniłam. Od zawsze chciałam tam pojechać, ale nigdy nie miałam okazji.
Jednak już nie chcę!
Przeraziły mnie tony śmieci i pozostawione materace przez jakąś dzicz.
Nie mogłam uwierzyć w to co widzę!

Romantyczne miasto artystów, stolica sztuki zamienia się w śmietnisko...
DRAMAT!



poniedziałek, 27 lutego 2017

Zrozumienie

O świcie, po 12-ej, postanowiłam uporządkować kolejną część rzeczy przywiezionych w pudłach.

- Jest coraz cieplej, świeci słońce, a ja nie wiem gdzie są wiosenne ciuchy! - zdopingowałam się błękitnym niebem.

Szło mi całkiem sprawnie. W rytmie muzyki odkurzałam, przestawiałam, układałam...

Przypomniało mi się, że mam do załatwienia dwie ważne sprawy - zgłosić serwisowi niesprawny piekarnik i złożyć rezygnację z internetu.

Zadzwoniłam do biura obsługi klienta producenta mojej kuchenki elektrycznej.
Odebrała chyba młoda dziewczyna. (Stare nie pracują na infolinii, nie wiem po co napisałam, że "młoda")
Przedstawiłam się, powiedziałam z jakim problemem dzwonię i ...zaczęło się:
- Kto montował kuchenkę?
- Elektryk z uprawnieniami.
- A ma pani jego oświadczenie z numerem kwalifikacyjnym i pieczątką.
- Tak, mam z numerem i podpisem, bez pieczątki
- Bez pieczątki?
- Tak, bez pieczątki, ale z podpisem
- Dobrze, proszę pani dane... - i tu wymieniła kolejność potrzebnych danych.
Podyktowałam wszystko. Zapisała w komputerze.
- A oświadczenie montażysty ma numer świadectwa kwalifikacyjnego?
- Tak, ma. Już mówiłam.
Zapisała numer świadectwa...
- A na oświadczeniu jest podpis i pieczątka elektryka?
- Jest podpis, nie ma pieczątki - powtórzyłam
- Jak to nie ma pieczątki?
- Nie miał przy sobie, więc jest tylko podpis.
- Dobrze. Proszę podać numer urządzenia, ten po S/N.
Podyktowałam. Chciała jeszcze kod i model.
- A na oświadczeniu jest podpis i pieczątka elektryka?

Pomyślałam, że albo coś przerywa połączenie, albo ja mówię niewyraźnie lub dziewczyna ma zanik pamięci...
- Proszę pani - nabrałam powietrza, żeby zachować spokój - powtarzam, że na oświadczeniu elektryk nie przybił pieczątki, bo jej nie miał przy sobie, podpisał się imieniem i nazwiskiem.

Obrażona rozmówczyni powiedziała tylko, że jutro lub pojutrze zadzwoni ktoś z serwisu, żeby umówić się na oględziny.

Uff... niby prosta rozmowa, ale pieczątka ją trochę utrudniła.

Jeszcze trochę poszalałam z kartonami i wieczorem pojechałam do salonu Orange, żeby zrezygnować z internetu.

Przede mną była jedna osoba, więc uznałam, że nie jest najgorzej.
Na moje nieszczęście jedna z pracownic mnie poznała...
Jakiś czas temu, przy przedłużaniu umowy na telefon popełniła błąd w umowie i musiałam reklamować.
Chyba się nie lubimy. Ja jej za butę, a ona mnie za upór.

Skończyła obsługiwać klienta i przyszła moja kolej.
Dziewczyna demonstracyjnie wstała z krzesła i poszła na zaplecze trzymając telefon w dłoni.
Pomyślałam:
- OK, może musi do kogoś zadzwonić. Poczekam.
Po chwili wyszła z zaplecza, ...a nawet z salonu - na zewnątrz. Przy okazji rzuciła na mnie pogardliwe spojrzenie :)

Uśmiechnęłam się do siebie i stwierdziłam, że i ja nie miałabym przyjemności z nią rozmawiać. Poczekałam na zaproszenie drugiej pani.

Usiadłam przed pracownicą Orange.
- Mam 3 sprawy. Po pierwsze chcę zmienić adres w danych.
- Ale po co? - pani była wyraźnie zdziwiona
- No bo mieszkam pod innym adresem.
- A dostaje pani faktury mailowo, czy pocztą?
- Mailowo.
- To nie widzę sensu.
Trochę się zdziwiłam, że nie chce mojego nowego adresu, bo dane nie będą zgodne ze stanem faktycznym, ale odpowiedziałam:
- Dobrze, nie to nie.
Następna moja potrzeba była jeszcze bardziej dla pani niezrozumiała.
- Chcę kupić coś co będzie ściągało internet z routera na komputer stacjonarny.
I w tym momencie mojej rozmówczyni oczy się nieco powiększyły...
- A ma pani internet od nas?
- Nie. Miałam, ale chcę z niego zrezygnować, bo mam z innej firmy.
- A jakiej?!
- Nie ważne z jakiej. Chcę kupić urządzenie do połączenia komputera za pomocą WI-FI.
- Jakiego komputera? Od nas?
- Nie od was. Mam komputer stacjonarny, takie pudło stojące na podłodze pod biurkiem. A router jest w pokoju obok i chciałabym mieć internet w tym kompie, dlatego potrzebuję jakiegoś odbiornika.
- A internet ma pani z Orange?

- Zwariuję z tym powtarzaniem informacji dzisiaj - pomyślałam

- Proszę pani, miałam internet z Orange, ale nie korzystam już z niego, bo znalazłam tańszego dostawcę, ale u was chcę kupić takie coś do połączenia komputera stacjonarnego z routerem - powtórzyłam.
- A kto jest dostawcą?
- Nie ważne kto jest dostawcą! Niech mi pani sprzeda coś do łączności bezprzewodowej!
- Ale ja muszę wiedzieć kto pani dostarcza internet.
- To nie jest ważne! ...Kończymy temat urządzenia. Chcę jeszcze zrezygnować z waszej uslugi.

Pani zapytała mnie jeszcze jaki abonament będę płacić nowemu dostawcy i jak usłyszała cenę to odpowiedziała tylko:
- To tanio...

Po kilku minutach patrzenia w ekran monitora obsługująca mnie kobieta stwierdziła, że nie mogę teraz rozwiązać umowy - mam przyjść w czerwcu.

A może ja jestem u nich na jakiejś tablicy ze zdjęciami - TYCH KLIENTÓW NIE OBSŁUGUJEMY!

Czasami czyję się jak kosmitka, niezrozumiała dla innych...

Wróciłam do domu, zobaczyłam jak pięknie kwitnie moja roślinka i pomyślałam, że może ludzkość mnie nie rozumie, ale flora i fauna TAK  ... :)




niedziela, 26 lutego 2017

Nie jestem zdolna do wszystkiego

Właśnie przeczytałam, że:
"(...) każdy z nas robi rzeczy, o których nigdy nie pomyślałby, że jest do nich zdolny"
Richard Paul Evans, Szukając Noel

...Rzeczywiście, kto mnie zna, nie przypuszcza, że potrafię na stoisku z zabawkami włączać wszystkie dostępne przyciski, żeby zabawki zagrały.
Włączam i uciekam na dział ...owocowo-warzywny :)
Moja siostra była kiedyś współwinna temu jazgotowi.
Zwiewałyśmy razem.

Robię czasami rzeczy o których nie pomyślałabym, że jestem do nich zdolna, ale robię też rzeczy o których myślę wręcz odwrotnie, a efektu później żałuję.

Tak było 3 lata temu, kiedy w ogródku postanowiłam zbudować coś w rodzaju płotu, parawanu, miejsca na przebranie się, umycie ...
Poza tym ów płotek miał zasłonić paskudny kompostownik.
Wymyśliłam, że uplotę go jak plecie się koszyki - z wyciętych gałęzi przerośniętego żywopłotu.

Widziałam to już oczami wyobraźni, ale zdałam sobie sprawę, że on musi być stabilny, czyli niezbędny jest jakiś fundament.
Poprosiłam męża siostry, żeby wykopał mi rów według mojego planu. Zrobił to i mogłam przystąpić do dzieła.

Kupiłam piankę montażową i zadowolona zabrałam się do roboty. Ułożyłam cegły, wbiłam między nie najgrubsze gałęzie i uznałam, że jestem przygotowana do roli budowlańca.
Jak to nie jeden fachowiec, rzuciłam za siebie ciężki młotek, którego już nie potrzebowałam.

I...

Nagle usłyszałam syk...
Nie wiedziałam co się dzieje, ale czułam, że coś klejącego na mnie opada od tyłu. Przed sobą zobaczyłam mnóstwo piankowych kuleczek, które we mnie nie trafiły. Pęczniały w oczach.

Domyśliłam się, że młotkiem trafiłam w spray z pianką montażową i eksplodował.
Obserwowałam pączkującą substancję na ziemi, wiedziałam, że pączkuje ona również na moim ciele i włosach...

W ogródku byłam sama, nawet sąsiadów wtedy nie było.

- Co ja mam z tym zrobić?!!! - wpadłam w panikę.
Bąbelki rosły i twardniały!
Zaczęłam zgarniać z siebie tę paskudną lepką masę. Dłonie miałam poklejone.
- Oczyścić ręce!!!
- Czym?!
- Woda nie zmyje, może piasek!

Włożyłam ręce do baniaka z piaskiem, a piasek się połączył z pianką i ledwo ruszałam palcami...
-
- Muszę mieć czyste ręce, żeby zadzwonić po pomoc!

Wiedziałam, że jak się poddam to ze mną koniec. Nie będę w stanie wybrać numeru do kogokolwiek.

- Nóż! - wpadłam na pomysł, żeby zeskrobać to co jeszcze nie zastygło do końca.
Przykucnęłam, żeby oczyścić dłonie nożem.
Okazało się, że moje uda przykleiły się do łudek! Byłam w krótkich spodenkach, a mój cały tył - od stóp do głowy był pokryty pianką.
- Nie dam rady! Czas na śmierć w męczarniach...

Mocowałam się z tym sklejeniem dłuższą chwilę, ale w końcu stanęłam na równych nogach.
- Jest OK, teraz już dam radę.
Na stojąco zeskrobałam ile się dało z palców, żeby zadzwonić do siostry.

Opowiedziałam Kasi co się stało... Ta próbowała nie płakać ze śmiechu, ale kazała mi przyjechać do siebie.

Odczekałam jeszcze chwilę, żeby nie wsiadać do auta z niezastygłą pianką. Mogłam się tym razem przykleić do siedzenia w samochodzie...

To jak wyglądałam jest nie do opisania... Nawet nie chcę tego pamiętać!

Jak siostra mnie zobaczyła to wydała tylko polecenie mężowi, żeby pojechał po jakieś pilniki, pumeksy... cokolwiek do zdzierania.

Nalała mi wody do wanny i kazała się moczyć...

Byłam posłuszna jak baranek, bo Kasia była moim jedynym ratunkiem. Liczyłam się nawet z obcięciem poklejonych włosów, ale jakimś cudem i cierpliwością, wyczesała mi piankę montażową z głowy.

Do domu wróciłam ze śladowymi ilościami zabójczej substancji i z dozgonną obietnicą, że nie będę robić rzeczy do których nie jestem zdolna.

Ani moja postura, ani psychika nie spełniają warunków budowlańca...

Ps. Parawan stanął, uplotłam go, jak zamierzałam. Ale już bez "nonszalancji" fachowca...

sobota, 25 lutego 2017

Słowa mają moc

Niejednokrotnie przekonałam się o tym jaką moc mają słowa...

Negatywne uwagi, zwłaszcza bezpodstawne, podszyte ...właściwie nie wiem czym,
odbierają mi wiarę w siebie.
Mogłabym o tym napisać książkę. Niestety...

Dzisiaj kilka takich uwag padło pod moim adresem. Nie chcę o nich pisać.
Dotyczyły zwykłego życia w domu...
Trudno.
Chcę spokojnie przespać noc, nie będę się dłużej nimi "nakręcać".
Były bezpodstawne i kropka.

Wieczorem odebrałam maila, który zrównoważył moje emocje, a nawet
przywrócił pozytywne myślenie.

Jak przeczytałam, że obrazy i obrazki sprawiają, że posiadacze moich prac
odczuwają w nich temperaturę powietrza, czują przestrzeń... patrząc na nie
zaczynają w nich żyć, to przeszły mnie dreszcze.



To jest największa nagroda jaką można sobie wymarzyć!

Natychmiast wycisnęłam na paletę farby z kilkunastu tub, wymieszałam
niektóre po swojemu, i po ponad miesiącu wróciłam do malowania.

W styczniu, zrezygnowana, wyrzuciłam paletę z resztkami farb, bo uznałam
że malowanie nie ma sensu.
- Nie prześcignę drukarek, które malują teraz obrazy. Nie mam szans! - doszłam
do takiego wniosku ...kolejny już raz.

Obrazy olejne można kupić w marketach za niską cenę.
Osoby nie doceniające
rzeczy niepowtarzalnych - oryginałów, kupują wielkie płótno z fakturą pędzla
i nie zastanawiają się nad tym, że identycznych "dzieł" może być nawet kilka,
kilkanaście tysięcy...
Drukarka powieli nieskończoną ilość - w tempie nieosiągalnym dla malarza.

Dzięki Bogu są jeszcze osoby doceniające pracę człowieka.
Szkoda, że tak mało, ALE SĄ!

Wiele lat temu poznałam panią, która mieszka w Krakowie, mieście artystów...
Przyjeżdżała do mnie z radością, a ja cieszyłam się, że do mnie wraca.
Rozmawiałyśmy jak przyjaciółki, rozumiałyśmy się świetnie.
Czasami dzwonimy do siebie i słyszę:
- Pani Dorotko, jak wieczorem, po pracowitym dniu usiądę w fotelu i popatrzę
na ściany z pani obrazkami to odpoczywam. Dobrze, że namówiła mnie pani
na miniatury, bo jeden duży obraz nie dałby mi tyle radości co te małe pejzaże,
które pozwalają na bycie w różnych miejscach...

Czyż usłyszeć coś takiego nie jest szczęściem?!
Czy takie słowa nie dają wiary w sens tworzenia, nie mają mocy?

Może nadchodzi czas kiedy człowiek - jego myśl, zdolności, umiejętmości,
pracowitość - wygra z maszyną?
Ja pewnie tego nie dożyję...

Jedyną satysfakcją jaką mam to to, że maszyna ani nie usłyszy tego co ja, ani
nie dostanie pięknego maila :)

czwartek, 23 lutego 2017

Negatywni

Właśnie przeczytałam zadanie " Im mniej rozmawiamy z negatywnymi ludźmi, tym bardziej spokojne staje się nasze życie"...
O, tak!
Każdy z nas ma jakieś problemy, to jasne.
Ale ostatnio mam szczęście do osób, które mimo problemów, nie skupiają się na nich.
Potrafią żartować, patrzeć z optymizmem w przyszłość, mają nowe pomysły, cieszą się tym co robią. CHCE IM SIĘ CHCIEĆ.
Fajnie!

Takie kontakty i mnie dodają siły.

Najbardziej dziwi mnie postawa osób, które są zdrowe, mają pracę, stały dochód, nie muszą się martwić o uregulowanie rachunków, mogą pojechać na wakacje, pójść na koncert... a ciągle są skwaszone, obrażone na wszystkich i wszystko.

- Zamienisz się na życia? - mam ochotę zadać pytanie.

Bo myślę wtedy o ludziach, którzy nie mają co jeść, zalegają z płatnościami, są chorzy...
ciągle walą im się jakieś kłody pod nogi.

Pewnie nie usłyszałabym odpowiedzi, a mój rozmówca miałby nowy problem, czyli moją bezczelność.

Jednak rozmowa z ludźmi, którzy mają rzeczywiste problemy jest przyjemniejsza, bo mniej oczekują. Mają nadzieję na przeżycie następnego dnia i cieszą się, że nie jest gorzej.

Nigdy, pewnie, nie zrozumiem dlaczego tak jest, ale...

Ale życzę sobie, i Wam również, kontaktów z osobami, które nie zmuszają do porównań i retorycznych pytań, takich jak moje.

środa, 22 lutego 2017

Nie chcę wracać

Zadzwoniłam wczoraj do dostawcy prądu, żeby podać stan licznika.
Po chwili pani podała mi kwotę do zapłacenia za 3 tygodnie korzystania z energii elektrycznej.
- 70,85zł może pani zapłacić przelewem...
Myślałam, że się przesłyszałam!
Trwał remont - wiertarka, piła, mieszarka, inne urządzenia fachowców, moja pralka, kuchenka elektryczna, zmywarka, odkurzacz... wszystko chodziło.

Przez ostatnie 11 lat nie dostałam faktury za prąd na taką kwotę!
Jak musiałam zapłacić nieco poniżej 300,-zł to się cieszyłam. Raz nawet miałam rachunek na prawie 900,-zł...

Teraz już nie myślę o płaceniu gazowni, bo z gazu zrezygnowałam.
Byłam chyba ich klientką stulecia.
Zanim wymieniłam okna w starym mieszkaniu, w okresie grzewczym płaciłam za gaz ok. 1.000,-zł miesięcznie. Przy nowych oknach rachunki obniżyły się o ok. 30%.

Doszłam do wniosku, że miałam potwornie drogie w utrzymaniu mieszkanie.
Wyobraźcie sobie, że przez kilka lat, co miesiąc, płaciłam za wywóz śmieci z piwnicy!
Zarządca pomylił się w powierzchni użytkowej i podał do UM metraż o prawie 30m.kw.
większy niż miało mieszkanie.
Dowiedziałam się o tym przy okazji regulowania stanu faktycznego nieruchomości.

Nie chce mi się liczyć ile kosztowało mnie tamto mieszkanie miesięcznie...
Tym bardziej, że nie był to żaden apatrament, a mieszkanie do generalnego remontu.
Nie chcę do tego wracać, nie mam na to siły!

Jestem teraz w miejscu, gdzie rozkwitają rośliny i ...jest ciepło :)



wtorek, 21 lutego 2017

Zwykłe szczęście

Jak zobaczyłam wczoraj w oknie ciemne, ciężkie i pędzące chmury pomyślałam, że znowu czeka mnie dzień bez słońca...
- Pewnie znów wszyscy będziemy oschli, rozdrażnieni i nikt nie będzie się uśmiechał.

Stałam patrząc na kłębowisko chmur i wydawało mi się, że są z 10 metrów nade mną.
- Hmmm... nawet mi się to podoba, czuję się jak ptak...

Po chwili moje papugi usłyszały, że chodzę po domu i zaczęły mnie przywoływać.
Wzięłam filiżankę z kawą i usiadłam w ich pokoju przy stoliku.
Mak przyleciał do mnie slalomem! Nigdy w ten sposób nie fruwał... Usiadł mi na głowie, delikatnie mnie dziobał, co oznacza, że mnie kocha :) Zrobił jeszcze kilka kursów do klatki i z powrotem.
Usiadł mi w końcu na ramieniu i boczkiem zszedł w dół do dłoni. Prawą ręką go miziałam, a Giga zachęcona moim przywoływaniem usiadła mi na głowie.

Tak trwaliśmy sobie przez kilka minut, wymieniając serdeczności.

Niestety zadzwonił telefon i czar prysł.
Musiałam "zejść na ziemię" i pomyśleć o moim gruzie, który chciała odebrać firma zajmująca się oczyszczaniem miasta.

Wieczorem, już w pracowni, uzmysłowiłam sobie, że to był naprawdę dobry dzień.

Osoby, z którymi miałam styczność były miłe... Załatwiłam szybko kilka spraw urzędowych, kupiłam piękne, czerwone jabłka, ucieszyłam się książką w twardej okładce, sprzedałam obrazy, usłyszałam o szczęściu koleżanki, zamówiłam montaż routera... Fajny dzień, słowo!

Teraz znowu stanęłam w oknie i zobaczyłam światła w oddali, ...nie zaciemnione smogiem. Ufff...



Idę spać z nadzieją na kolejny dobry dzień.

Ps. Zapowiadają deszcz... Ale kto lub co nie potrzebuje wody?

Miejcie udany dzień! :)

poniedziałek, 20 lutego 2017

Kwaśny dzień

Nasze zmęczenie zimą chyba właśnie sięga zenitu. Z pewnością nie tylko moje.

Cieszę się, że udało mi się wczoraj załatwić kilka spraw. Byłam nawet zdziwiona, że przy wszechobecnym ponurym nastroju, kilka osób wykazało poczucie humoru...

Zaskoczyłam też samą sobie, że podjęłam decyzję zwrócenia nieodpowiednich elementów karnisza.
Nie znoszę zwracać czegokolwiek, ale pojechałam do marketu i kilka minut obserwowałam panią przyjmującą nieudane zakupy lub reklamacje.
- Biedna dziewczyna.
Domyślam się, że to niewdzięczna praca.
Kilka godzin obsługiwać klientów, którzy nie są zadowoleni z zakupu, to nic przyjemnego.

Rzucałam też okiem na klientów odchodzących od kas. Nie zauważyłam, żeby ktoś się uśmiechał.
Niby mieli to czego chcieli na wózkach i w torbach, ale nie czuli się dobrze... widziałam to.

Wszyscy mamy dość zimowych kurtek, kozaków, czapek i rękawiczek.
Chcemy zrzucić te ciepłe ciuchy i oddychać całym ciałem...

Po załatwieniu sprawy w punkcie obsługi klienta rozpętałam szalik z szyi i poszłam na dział ogrodniczy.

- Kupię sobie jakieś nasionka na polepszenie nastoju - zdecydowałam

Okazało się, że w nasionach nie ma jeszcze wyboru, więc skierowałam się w stronę wiosennych roślin w doniczkach.
Patrzyłam na nie i zastanawiałam się co w tych roślinach tyle kosztuje?!
Cebulka z rachitycznymi listkami i wymęczonym kwiatem - 13,99zł!

- Idę stąd - pomyślałam

I w tym momencie zauważyłam cytryny... za 49,99zł!



Kwaśny dzień musiał skończyć się widokiem cytryny... w tej cenie!

Wrócę tam jak będą poziomki! ...Po 1,99zł!

niedziela, 19 lutego 2017

Wyspa...

Ciekawa jestem czy Wasze żołądki są tak kapryśne jak mój...

W dzieciństwie nie mogłam patrzeć na smażoną cebulę.
Cóż za utrapienie miała moja mama ze mną jak z sosu wygrzebywałam każde kawalątko cebuli.
Nie pamiętam czy tłumaczyła mi dlaczego ją dodaje do mięsa, ale pewnie i tak by to do mnie nie dotarło.
Surową cebulę lubiłam, smażonej nienawidziłam.
Ojciec na niedzielne śniadanie zwykle życzył sobie duszoną cebulę z boczkiem lub kiełbasą. Nie wierzyłam, że można coś takiego przełknąć!

Udręka mamy z moim obrzydzeniem do smażonej cebuli skończyła się zupełnie niespodziewanie...

Byliśmy na wakacjach na Mazurach. Z naszą rodziną pojechała również przyjaciółka rodziców - "ciocia" Bogusia, z dwoma synami.

Lato było piękne, upalne. Mieszkaliśmy na brzegu jeziora w namiotach.
Stołowaliśmy się w ...nawet nie wiem jak ten barak nazwać, powiedzmy w lokalnej stołówce. Codziennie do drugiego dania była podawana siekana biała kapusta. Wszyscy letnicy mieli tej kapusty dość.

Ciocia Bogusia, w końcu zarządziła domowy obiad gotowany na turystycznej kuchence gazowej. Bardzo mnie to ucieszyło.
- Wreszcie będzie coś jadalnego!

Posiłek zapowiadał się dopiero na późne popołudnie, więc przyjęłam zaproszenie jednego z synów cioci na popływanie rowerem wodnym.

Jezioro było niewielkie, ale malownicze, bo w szerszej części miało wysepkę.



Pedałowaliśmy w jej kierunku, po drodze flirtując. Nie pamiętam nawet imienia chłopaka...
Jestem pewna, że nie miał na imię Romek, bo drugi syn cioci miał tak na imię.

No więc, NieRomek, w czasie naszego "rejsu" nie przyjmował do wiadomości, że nie powinniśmy znikać z oczu moim rodzicom i jego matki.

Ale romantycznie było...

Opłynęliśmy wyspę i zaraz potem na pomoście ukazała nam się postać Bogusi.
Stała z jakimś narzędziem w dłoni i nie zrobiła kroku w tył do momentu naszego cumowania.

Narzędziem okazał się tłuczek do ziemniaków, i właśnie nim pokazała nam gdzie mamy się udać. Tak, bez słowa.

Szłam po pomoście ze strachem, że zaraz tym tłuczkiem mnie walnie, ale czekałam na pierwsze uderzenie w NieRomka.

Pod wiatą, na drewnianym stole, były dwa talerze z "obiadem" - duszoną cebulą!!!

Przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, że jak nie zjem to mnie zabije...
Stała nad tym garem, w końcu, ze dwie godziny. Poświęciła się, żebyśmy nie musieli  jeść surowej kapusty bez żadnych dodatków, a mogła się opalać na leżaku.

- No to po mnie - pomyślałam - zginę albo od smaku smażonej cebuli, albo od uderzenia tłuczkiem do ziemniaków w potylicę.
Nie było z tą kobietą żartów, mówię Wam. Zawsze była despotyczna.

Potulnie usiadłam do stołu. Nabrałam na widelec ociupinę...
- To jest smaczne! - oblizałam się zdziwiona
Potem więcej... I zjadłam wszystko co było na talerzu!

Doszłam do wniosku, że przez ok. 15 lat odmawiałam jedzenia nawet nie próbując...

Ale jeśli chodzi, na przykład o ryby ...hmmm zawsze mi smakowały.

Ostatnio mój żołądek domaga się konserw rybnych.
Kupiłam mu dzisiaj filety z makreli.
Ale nie mogę otworzyć, bo nie mam otwieracza do puszek...