środa, 14 lutego 2018

Walentynki... Eh!

Walentynki...
Za moich, zielonych lat, nikt w Polsce o takim święcie nie miał pojęcia!
Był stan wojenny, puste sklepy, kartki na żywność, ale ...były randki 
Jednej z nich nie zapomnę nigdy...
Młody oficer, po krótkiej znajomości, zaprosił mnie na kolację do kasyna.
- Oooo, wreszcie zjem coś dobrego!
Ładnie się ubrałam, żeby nie przynieść mu wstydu, i wygłodniała
pobiegłam na umówione miejsce.
Do kasyna nie mieli wstępu zwykli śmiertelnicy, więc czułam się wyróżniona.
Wnętrze obiegało od mojego wyobrażenia, ale przełknęłam ślinę i usiadłam przy stoliku.
Podeszła kelnerka.
- Co nam pani może zaproponować do zjedzenia? - zapytał mój partner.
- Jest bigos i fasolka po bretońsku.
( No to zapowiada mi się "prawdziwa uczta" - pomyślałam w ułamku sekundy)
- A CO TAŃSZE? - zapytał oficer
O mało nie spadłam z krzesła!!!
- Fasolka.
- To proszę 2 razy bigos!
Ps. To się nazywa GEST!
A jakie "poczucie humoru"...
Na bigosie, droższym od fasolki, zakończyła się nasza znajomość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz