sobota, 29 kwietnia 2017

Ważne

Wieczorem odkryłam Kasię Miller.
Przesłuchałam kilka wywiadów z tą niesamowitą Kobietą.
Uświadomiła mi wiele rzeczy, które dotyczą dojrzałego pokolenia.
Zacytuję:
" Narzekamy na stres, ale ściągamy go sobie na głowę na własne życzenie. Przede wszystkim dlatego, że nasz wychów dzieci jest tragiczny. Nie ma na to lepszego słowa. Jest oczywiście wśród młodych ludzi tendencja do tworzenia większej pogody psychicznej wobec dzieci, większego przyzwolenia. Ale wciąż dominuje wychowanie, które polega na musztrowaniu: siedź cicho, słuchaj, szanuj starszych niezależnie od tego czy są mądrzy czy nie, nie wyrokuj, nie myśl, bądź posłuszny, posłuszna – to ostatnie bardziej do dziewczynek oczywiście. Czasami jeszcze dowiadujemy się od rodziców, że: „pokorne cielę dwie matki ssie”, co jest gówno prawda. Albo „dzieci i ryby głosu nie mają”, „schowaj nogi, do baletu nie wstąpisz”, „nie bądź taka zadowolona, zobaczysz jak będziesz miała dzieci to dopiero...”. Rodzice są zmęczeni, niezadowoleni z siebie, bo ich też tak traktowano."

Rodzice są zmęczeni, niezadowoleni z siebie, bo ich też tak traktowano - ....
To mnie zastanawia od bardzo wielu lat.

- Nie dostałam/łem, to nie dam!

Myślę wtedy, że rozwój się zatrzymał.

Chciałabym powiedzieć:
- Nie dostałaś/łeś, to wykrzesaj z siebie to czego oczekiwałaś/łeś i daj swojemu dziecku, to czego oczekiwałaś/łeś od swoich rodziców.
- Brakowało Ci pochwały - pochwal swoje dziecko! Ono Ci się zrewanżuje i
nadrobi niedoskonałość Twoich rodziców.
- Brakowało Ci rozmowy z rodzicami, bo jak chciałaś/łeś z nimi pogadać wysyłali
Cię do kiosku po byle co - zadaj pytanie swojemu dziecku i cierpliwie czekaj na odpowiedź.
- Brakowało Ci przytulenia mamy lub taty, bo miałaś/łeś młodsze rodzeństwo...,
rozłóż ramiona, żeby ukochać starsze dziecko, aby nie czuło się odrzucone.
- Brakowało Ci zachwytu rodziców nad Twoim rysunkiem - powiedz dziecku,
żeby podpisało się pod nim. Wpis datę i zachowaj na zawsze.
- Brakowało Ci zrozumienia, że nie lubisz ubrań szorstkich, drażniących Twoją
skórę - pozwól dziecku ubierać się w to co lubi.
- Brakowało Ci wsparcia finasnsowego w osiągnięcie celu, do którego miałaś/łeś
predyspozycje - zainwestuj w młodą/młodego - nie będzie Ci ciężarem na starość.
- Brakowło Ci akceptacji Twoich decyzji - uznaj decyzje swojego dziecka za
trafne i nie podważaj ich.

Nie mam dzieci, nie przekażę mojego "dziedzictwa" dalej.
Ale chyba to jest ważne....

środa, 26 kwietnia 2017

Lalka

Właściwie nie miałam zamiaru pisać plastra, bo jestem trochę obolała.
Buntują mi się kręgi szyjne.
A może dlatego właśnie przypomniałam sobie o moich lalkach z dzieciństwa?

Miałam ich kilka, ale tylko dwie wzbudzały we mnie emocje.

Pierwsza to piękna brunetka, z długimi warkoczami, ubrana w strój krakowski.
Była duża i majestatyczna. Siedziała dumnie na półce i domagała się zachwytu.
Miała śliczną buzię, duże oczy z ruchomymi powiekami, gęste rzęsy, delikatny uśmiech,
piękny serdak wyszywany cekinami i falbaniastą spódnicę...
Była dla mnie doskonałością!
Przyznam, że bałam się nią bawić. Była, zachwycała i tyle...

Druga, moja ulubiona, była zwykłą szmacianką. Uszytą z płótna, wypchaną czymś miękkim.
Włosy miała z włóczki, oczy i resztę miała wyrysowane przez twórcę.
Aaaaa, była ubrana w zwykłą bawełnianą kieckę i fartuszek w kratkę.

Nie równała się do krakowianki w żadnym razie. Była przy niej wręcz brzydka!

Ale wieczorem, przed snem przytulałam właśnie tę szmacianą, rozczochraną brzydulę.
Nawet przez moment nie pomyślałam, żeby wziąć do łóżka piękną brunetkę, wyglądającą
nieskazitelnie. ...Może się bałam, żeby jej nie zniszczyć?

Przytulałam się do bezpiecznej szmacianki, której na zależało na perfekcyjnym wyglądzie.



U mnie chyba miękkość górą... Hmmm

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Rany

Wieczorem pojechałam do ogródka, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza
po wąchananiu terpentyny.

Świeciło jeszcze słońce, więc zrobiłam kilka zdjęć.






Przyroda budzi się od nowa, mimo mroźnego wiatru.

Zwykle, pod koniec kwietnia, było bardziej kolorowo, a rośliny nie były
tak pokaleczone.

Moje ukochane hortensje ledwo żyją...


Tulipany ukarane za urok...


Delitatne kwiatuszki gruszy małą brązowe rany...


Po kilkunastu minutach oglądania tych zniszczeń poddałam się.

Już miałam zamknąć za sobą furtkę, ale powstrzymały mnie błękitne plamki.
Wróciłam, żeby je sfotografować.


Niezapominajki jakby puszczały do mnie oczko i  mówiły:
- Nie martw się, przetrwamy! Bywało gorzej...

sobota, 22 kwietnia 2017

Zwariowałam?..

Jest godz. 3:10 nad ranem...
Wróciłam z pracowni wcześniej, żeby się porządnie wyspać.

Wzięłam gorącą kapiel z podwójną pianią i wtuliłam się w kołdrę.

Zasnęłam dosyć szybko i przyśnił mi się kotek, który wtulił się w moją dłoń.
We śnie karmiłam kilka kotów,  dostawały mięsko i były zajęte jedzeniem.
Tylko ten najmniejszy, taki niepozorny, wskoczył na moją dłoń i otulił ją
w kształcie rękawicy...
- Walcz! - wymruczał
- Kociaku śliczny, malutki, śnisz mi się tylko - ostatkiem świadomości dałam mu
do zrozumnienia, że jego rada nie ma sensu.
- Jestem twoją rękawicą bokserską! - usłyszałam
- Czym?! - zapytałam kocią kulkę na mojej dłoni
Cudne, niepozorne maleństwo nie dawało za wygraną.... Kociak siedział na mojej
dłoni i tłumaczył na czym polega los:
- Życie to: padnij! powstań! ...Ja ci mówę - POWSTAŃ! ...Albo będę ci tak siedział na
ręce już zawsze...

NIE WIEM CO MAM ZROBIĆ...

piątek, 21 kwietnia 2017

Na sygnale

Starałam się wczoraj nie zwracać uwagi na pogodę, bo mnie wkurza,. Ale to, że chmury odsłoniły na chwilę słońce, zauważyłam. Uff...

Od południa byłam skoncentrowana na moich siostrzenicach.

Doszłam do wniosku, że przestaję za nimi nadążać!
Trywialna bajeczka szeptana Poli do uszka o żółtej kaczce, którą spotkał brązowy kaczor... przerodziła się w poważną rozmowę na temat spotkań z obcymi osobami, ale  to już z Ninką.

Muszę bardziej przygotowywać się do kontaktów z dużo młodszym pokoleniem, bo coraz częściej jestem zaskakiwana.

Nowatorskie pomysły lub umiejętności zawsze wynagradzam słowami uznania, brawami...
Przecież wiem jaką to ma wagę.

Wczoraj usłyszałam, że fajnie byłoby pojechać do ślubu policyjnym radiowozem... Na sygnale!



Zdrętwiałam... :)

środa, 19 kwietnia 2017

Pogoda

Czekałam na kwiecień od września. Wierzyłam, że to będzie piękny miesiąc.

Jeszcze tydzień temu podziwiałam odradzającą się przyrodę, cieszyłam się
z każdego słonecznego dnia, liścia, kwiatka...


To co widziałam było w jakimś sensie wynagrodzeniem, za wiele miesięcy
walki z trudnościami w osiągnięciu celu.

Sami wiecie, że jak się przez dłuższy czas chodzi na wysokich obrotach to
następuje przegrzanie. Takie prawo fizyki, dotyczące nie tylko maszyn, ale
i ludzi. Właśnie teraz chciałam "wrzucić na luz", bo jestem totalnie zmęczona.

Jak wspominam niedaleką przeszłość to chwilami nie wierzę, że udało mi się
przy zdrowych zmysłach dotrwać do dzisiaj... Cud!

Pokonałam opór ludzi, urzędów, ale właśnie powaliła mnie pogoda...
Teraz, kiedy chciałam zregenerować siły na dalszą pracę, kiedy chciałam na
moment odpocząć... czuję się znokautowana.
Śnieg zmroził nie tylko rośliny, ale i mnie.

Źle się czuję, boli mnie głowa i nie mam ochoty wyjść z łóżka.

Ps. Wiem, że to nie jest plaster z opatrunkiem. Przepraszam.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Przemoc i zniewolenie

Kilka dni temu przeczytałam artykuł o przemocy w domu.

Miałam świadomość, że takie zjawisko występuje, ale nie miałam pojęcia jak faktycznie to wygląda....
Po przesluchaniu części nagrania zamieszczonego w internecie przez pokrzywdzoną kobietę, poddałam się, bo nie mogłam tego znieść.

Na szczęście nigdy nie było w moim domu sytuacji ekstremalnych...

Co jakiś czas słyszałam o rozwodach, rozstaniach, wyprowadzkach...
Zwykle przypisywałam taką decyzję innym powodom niż przemoc.

Wiele lat temu od znajomej usłyszałam:
- Chciałam się z nim rozwieźć, a okazało się, że jestem w ciąży.
Patrzyłam na zrozpaczoną młodą kobietę, która nie jest szczęśliwa w małżeństwie.
Nie chciała mówić o relacji z mężem, ale wiedziałam że cierpi.
Zresztą nie musiała, wszyscy widzieli jak ją mąż traktuje publicznie...
Niejednokrotnie czuła się powalona jego humorystycznymi anegdotami na jej temat.

Co działo się w ich domu? Jak ją traktował, gdy nikt nie widział? Nie wiem...

Wiem, że rządał od niej rzeczy niemożliwych.
Kiedyś się przyznała:
- Rano dał mi 50,-zł. Powiedział, że na kolację zaprosił znajomych i mam przygotować coś smacznego. Kupić tę szwajcarską szynkę i coś tam jeszcze.
Wychodząc z domu dorzucił:
- Kup jeszcze szampon, bo się skończył. Tylko dobry!

Była na jego utrzymaniu, nie pracowała, prowadziła dom. Spełniała każdy rozkaz,
bo nie miała wyjścia.

Dla ludzkości tworzyli piękną parę. On przystojny, ona nietuzinkowej urody.
Zawsze ubrani w drogie ciuchy, zwłaszcza on. Ją pewnie dobrze ubierał, żeby
nie psuła jego wizerunku.

Od wielu lat nie mam z nimi kontaktu.

Nie wiem co u nich słychać, ale może lepiej że nie słyszę...
Wyłączyłam tę znajomość tak jak nagranie przemocy domowej - w którym usłyszałam jak po balu charytatywnym mąż wulgarnymi wyzwiskami kazał żonie przynieść do domu kwiatek, który jej wręczył, a ona zapomniała go zabrać.

Zastanawiam się jak to możliwe, że miłość potrafi przeistoczyć się w tyranię...

Ja, szczęśliwie, nigdy nie zaznałam przemocy, ani zniewolenia...




poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Ładny idiota

Jako nastolatka zakochałam się w idiocie.
Ładny był jak model z katalogu... Wysoki, dobrze zbudowany, miał duże, błękitne oczy, jasne włosy... Prawie śliczny.
Zaproponował mi randkę.
Byłam przeszczęśliwa. Pojechałam na nią do Krakowa.
Myślałam, że będzie to cudowny dzień...
Okazało się, że nie mam z tym przystojniakiem o czym rozmawiać.
Nie pamiętam nawet jak przebiegła ta randkowa nuda.

Po powrocie do domu stwierdziłam, że w życiu nie tylko o urodę chodzi i odkochałam się.

Po kilku latach przystojniak do mnie przyjechał.
Byłam zaskoczona, że mne znalazł.
Nasza rozmowa nie "kleiła się"... Takie ble, ble o niczym.
Nagle zadał mi pytanie:
- Co to jest altruizm?
- To jest narzekanie na brzydką pogodę! - odpowiedziałam zdesperowana niewiedzą przystojnego-błękitookiego.
Uwierzył!!! :)

Od tamtej pory nie miałam z nim kontaktu. Ufff...

Uroda to nie wszystko!

niedziela, 16 kwietnia 2017

Śmigus-dyngus. Brrr...

Mamy śmigus-dyngus...

To najbardziej przeze mnie nielubiany zwyczaj.
Jak ktoś mi życzy mokrego dyngusa to drętwieję.

Pamiętam te poniedziałki wielkanocne, kiedy wujkowie budzili mnie wcześnie rano lejąc na głowę jakieś podłe wody kolońskie. Ty był koszmar!
Potem te podwórkowe "zabawy" w uciekanie przed chłopakami uzbrojonymi w pojemniki z wodą...
Szybko przestałam mieć ochotę na wychodzenie z domu tego dnia, bo zwykle po świętach byłam przeziębiona.

Przez wiele lat nie chciałam wyjść nawet na klatkę schodową, bo i tam można było dostać strumieniem wody w twarz.
Nigdy tego zwyczaju nie zrozumiałam, wręcz buntowałam się przeciwko niemu.

Przyszedł czas, że uznałam że nic mi nie grozi, bo jestem dorosła, a oblewane są tylko dziewczyny młodsze ode mnie.
Ubrana w jasną sukienkę szłam ulicą, ciesząc  się ze słonecznej pogody.
Obok chodnika było ogrodzenie szkoły.
Przez siatkę widziałam nadbiegających gówniarzy z wiadrami w rękach.
Chlusnęli na mnie jakimś rzadkim błotem i zwiali.
Stałam osłupiała ze złości i bezsilności.
Byłam mokra od czubka głowy po stopy! Przyglądałam się tylko jak brudna woda ściekała ze mnie powoli. Było mi zimno.
Ale wierzcie mi, jakbym miała w torebce pistolet na gwoździe, nie zawahałabym się, żeby go użyć!

Znowu zrobiłam sobie przerwę w wychodzeniu z domu w "lany" poniedziałek.
Broniłam się przed wszelkimi zaproszeniami w ten dzień, byłam nieugięta.

Nie pamiętam jaki był powód mojej wizyty u znajomych, ale musiał być ważny, bo zdecydowałam się ich odwiedzić.
Z wiarą że nic złego się nie stanie, wsiadłam do autobusu.
Byłam jeszcze na schodkach, a tuż przed zamknięciem drzwi jakiś gnojek chlusnął na mnie wodę
z wiadra...
Kierowca zamknął drzwi i odjechał z przystanku, nieświadomy tego co się wydarzyło.
A ja stałam mokra, wściekła  i słuchałam współczucia pasażerów.
Dojechałam na miejsce i zobaczyłam uśmiechy Oli i Pawła.
Do dzisiaj nie wiem czy się cieszyli, że w końcu do nich przyjechałam, czy śmiali się z mojego wyglądu.

Dramatyczny dzień, a świąteczny...

Jeśli ma Wam się coś mokrego dzisiaj przydarzyć, to niech to będzie ewentualnie deszcz.



piątek, 14 kwietnia 2017

Wielkanoc

Z czasem doszłam do wniosku, że Święto Wielkanocne, to nie nowe firanki
i ciuchy, nie pisanki i kurczaki - chociaż takie wartości zostały mi zasiane w dzieciństwie.
WIELKANOC to czas na docenienie Bożej miłości do nas - nieufnych, niewierzących,
błądzących, wątpiących...
Jeśli BÓG oddał SWOJE DZIECKO, żebyśmy MY nie musieli składać ofiar za nasze grzechy
-  żeby dać nam  ŻYCIE - PRAWDZIWE - po tym tymczasowym, tutaj... to chyba warto poświęcić chwilę na pomyślenie o AKCIE, który na GOLGOCIE zdarzył się prawie 2 tysiące lat temu...

wtorek, 11 kwietnia 2017

Kolekcjoner

Namalowałam ponad 3 tysiące obrazów i obrazków. Pewnie liczba ta zbliża się
już do 4 tysięcy...  Nie ważne!

Niejednokrotnie dzwonią do mnie osoby, które moje prace już mają, lub chciałyby mieć.
Za każdym razem cieszę się jak dziecko.

W niedzielę odebrałam telofon od pani, której spodobał się jeden z moich obrazów.
Rozmowa była miła, konkretna i zakończyła się transakcją.

Ale nigdy nie zapomnę rozmowy telefonicznej sprzed kilku lat...
Zadzwonił mężczyzna. Przedstawił się uprzejmie i powiedział, że bardzo podoba
mu się mój sposób malowania i że chciałby mieć kilka moich prac w swojej kolekcji.
Byłam przeszczęśliwa!

Przez kilkadziesiąt minut opowiadał mi o swojej miłości do malarstwa i o swoich zbiorach.
Czułam się wyróżniona., bo zadzwonił właśnie do mnie...
J
a powiedziałam mu, że uwielbiam malować miniatury, bo kompozycja małych obrazków wydaje mi się ciekawsza od jednego dużego obrazu ...no i że podziwiam takich a takich mistrzów...


(zdjęcie prac Jana Stanisławskiego w Muzeum Narodowym, nie moje)

Po czym pan wymienił kilkanaście nazwisk wspólczesnych malarzy z dumą, że posiada ich prace.
- Wnioskuję, że ma pan sporą kolekcję obrazów - wyraziłam swoje uznanie.
- O tak! Kilka tysięcy.

Przeszedł mnie dreszcz, bo wyobraziłam jak majętnym musi być człowiekiem.
- Kilka tysięcy?! Czy pan mieszka w jakimś pałacu?!
- Nie, ja mam galerię zdjęć obrazów na Naszej Klasie.

Mam jeszcze coś dodawać?
:)

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

...

Od czasu kiedy dziecko wtargnęło mi na drogę, bo zobaczyło na drugiej stronie ulicy ciocię,
jeżdżę ze zdwojoną ostrożnością.
Wtedy, dzięki Bogu, nic się nie stało, bo jechałam bardzo wolno. Ale pamięć
o tej sekundzie zostanie mi do końca życia...

Wczoraj wyjeżdżałam z terenu ogródków działkowych.
To wyjeżdżanie jest właściwie procesem, bo trzeba otworzyć żelazną bramę, wyjechać,
wysiąść z auta, żeby ją zamknąć, ruszyć w końcu pod górkę, żeby skręcić na polną drogę.

Samochód jest widzialny dla spacerowiczów lub biegaczy przez kilka minut.

Ruszyłam w żółwim tempie, bo z lewej strony widziałam grupę ludzi z dziećmi na rowerach
na czele. Dzieciaki pędziły z maksymalną prędkością, za nimi biegli co sił rodzice.
Po kilkudziesięciu metrach jazdy na jedynce, przed maską mojego auta, prawie
stanął mężczyzna. Zahamowałam.
Wrzasnął do mnie:
- Tam jechały dzieci na rowerach!

Dzieci przejechały rozbawione prędkością, szczęśliwe że są na polnej drodze,
ich rodzice biegli za nimi jak szaleni, a tylko jeden nie był zadowolony, że można
po polnej drodze również jeździć samochodem. Okazał to, krzycząc na mnie.

Próbowałam go usprawiedliwić:
- Może żona zmusiła go do biegu, a miał inne plany? Nie wiem... Wiem, że nie ma
wyobraźni i nie uczy jej swojego potomstwa.

Nawet na polnej drodze trzeba zachować ostrożność. Bez względu czy się jedzie, biega lub spaceruje... Nikt z nas nie jest pępkiem świata, nikt!

A ja nie lubię jak ktoś na mnie krzyczy... Zwłaszcza jak na to nie zasłużyłam.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Radość

To, że podziwiam wszelką twórczość, to wiecie. Chapeau bas!
Pisałam kiedyś o tym.
Ale zanim zostałam twórcą byłam odtwórcą...

Dawno, dawno temu dziergałam na drutach. Były to czasy kryzysu gospodarczego, więc żadna moja praca nie szła na marne. Wręcz odwrotnie, było na nią zapotrzebowanie :)
Jak to archaicznie dzisiaj brzmi...

Moi najbliżsi nosili takie swetry, że wzbudzali zainteresowanie otoczenia.

Dostałam zamówienie od przyjaciółki na sweterek dla jej synka, Łukasza.
Miał wtedy może 3-4 latka, więc roboty przy tak małej rzeczy miałam niewiele.
Odkładałam z dnia na dzień dzierganie, ale któregoś dnia usłyszłam:
- Chyba już nie zdążysz, bo jutro wyjeżdżamy na Mazury.
Znieruchomiałam...
Łukasz był wtedy moim narzeczonym, więc nie mogłam
go zawieść.
- O której wyjeżdżacie?
- Nocnym pociągiem, wieczorem.
- Ok, pa do jutra!

Wróciłam do domu, wykąpałam się, w piżamie usiadłam na łóżku i przystąpiłam do pracy.
Szło mi szybko, bo włóczka była dosyć gruba. Najbardziej pracochłonny był wzór klauna.
Ale przekładanie nitek nigdy nie sprawiało mi problemów.
Nagle zgasło światło... Nie było prądu na całym osiedlu.
- Niech to gęś kopnie!
Zaczęłam się miotać po mieszkaniu z poszukiwaniu lampy naftowej. Znalazłam!
Było już po północy, ale zdecydowałam się skończyć sweterek, żeby Łukasz miał fajny ciuszek
na wakacje.
Na ranem, zadowolona z dzieła, narzuciłam na siebie tylko kołdrę i zasnęłam.

Obudziłam się zaskoczona milionami czarnych punkcików w moim pokoju...
- O co chodzi? Co się tu stało?!

W łazience zobaczyłam siebie w lustrze. Wyglądałam jak kominiarz... Na całym ciele miałam mnóstwo czarnych kresek.

- To sadza z lampy naftowej!

Wróciłam do pokoju, żeby sprawdzić jak wygląda kremowy sweterek, który zrobiłam w nocy. Oczywiście, był brudny...
- I co teraz?!
Szybko pomyślałam, że zawiozę go Iwonce w takim stanie, w jakim jest.
Najważniejsze, że go zrobiłam. Nie obiecywałam przecież, że będzie czyściutki...

Po południu opowiedziałam przyjaciółce historię z dzierganiem przy lampie naftowej.
Prawie pękła ze śmiechu, słysząc o mojej determinacji.
Ale sweterkiem była zachwycona :)

Łukasz nosił go z dumą jeszcze przez kilka lat, bo włóczka się z czasem naciągnęła.

Powiem Wam, że każdy twórca i odtwórca cieszy się z docenienia jego pracy.
Naprawdę!



sobota, 8 kwietnia 2017

Nikt nie jest doskonały

Muszę Wam się przyznać do jednej z moich nieudolności...

Odkryłam ją w szkole podstawowej, na lekcjach muzyki.
Nie znosiłam "plumkania" na pianinie naszej nauczycielki!
Była piękną kobietą, bardzo elegancką, wręcz wytworną, podziwiałam jej wygląd. 
Ale jak zaczynała grać miałam ochotę uciec z sali.
Może po prostu mam wadę słuchu, to jest bardzo możliwe...

Nie pamiętam w której klasie nasza pani zarządziła posiadanie
fletu prostego.
Mama kupiła mi instrument i cieszyłam się z jego kształtu i ...zapachu.
Mniej interesowały mnie dźwięki, jakie może wydawać.

Na pierwszej lekcji nauki gry na flecie myślałam, że zwariuję!
Każde dziecko dmuchało w instrument jak w gwizdek, nauczycielka
nie umiała tego opanować.
Pomyślałam wtedy, że muzykiem na pewno nie zostanę...

Uczyła nas z anielską cierpliwością gry prostych melodii, ale nie odniosła sukcesu.
Lekcje muzyki były dla mnie prawdziwym stresem...

Któregoś dnia, podczas przerwy w ćwiczeniu w domu, flet skulał się ze stołu i upadł na podłogę. Miałam nadzieję, że pękł i będę zwolniona z "grania".
Niestety, nic mu się nie stało.
Wzięłam mój los - nieudolnego muzyka w swoje ręce - walnęłam fletem o blat stołu tak, że pękł. 
Stał się bezużyteczny!
(Ale nadal był ładny i pachnący)

Dzięki uszkodzonemu instumentowi zostałam zwolniona z nauki grania.
Cóż to była za ulga...

Moja niechęć do lekcji muzyki jednak się nie skończyła.
Pani zaczęła nas uczyć czytania z nut.
- Znaczki mogę rysować, ale jak je mam czytać! - to było dla mnie nie do pojęcia...

Do tej pory, nie mogę zrozumieć jak można czytać nuty! Podobnie jak nie mogę zrozumieć przepływu prądu albo na przykład działania telewizora.

Pod koniec szkoły podstawowej zostałam wcielona do zespołu wokalnego.
Uwierzcie mi, że chodziłam na próby z płaczem. Zastanawiałam się, dlaczego muszę robić
coś czego nie potrafię.

Mój koszmar skończył się w VIII klasie.
Mogłam już tylko słuchać muzykę, taką jaką chciałam i nie byłam jej żałosnym twórcą.

Mój brat, jako nastolatek, zakochał się w grze na gitarze. Byłam pełna podziwu jak szybko się uczy
i gra coraz lepiej.
Kiedy zauważył, że podziwiam jego talent powiedział:
- Siadaj, nauczę cię grać.
Wstydziłam się przyznać do mojego beztalencia, więc pokornie usiadłam przy Jacku i ujęłam gitarę tak, jak on to robił.
- Musisz obciąć paznokcie! - zwrócił uwagę, że mam długie, babskie.
- O, NIE! Nie ma mowy! - odpowiedziałam oddając mu instrument.
Uff... :)

W piątek Jacek przysłał mi zdjęcie gitary, którą zrobił. Napisał, że pięknie brzmi.
Jej wygląd jest dla mnie rewelacyjny!


Pewnie też super brzmi, ale ja nie jestem odpowiednią osobą do oceniania dźwięku... Taką mam nieudolność.

No cóż, nikt nie jest doskonały...

czwartek, 6 kwietnia 2017

Mentorka

Jakie mam poczucie humoru, wiecie bo czytacie moje opowiadania.

Przyznaję, że bardzo lubię się śmiać, zwłaszcza z siebie.
Jednak mam jeszcze inne ulubione "obiekty"... Otóż są to ludzie, którzy chcą pokazać innym swoją wyższość, a z obiektywnego punktu widzenia nie mają do tego podstaw.

Kiedyś pracowałam w fajnym zespole. Ludzie byli inteligentni, błyskotliwi, mieli sporą wiedzę i m.in. poczucie humoru. Tworzyliśmy świetną ekipę.
Harmonię burzyła jednak Ela, która chciała nami dowodzić...

Pracowała tam najdłużej i nie mogła oprzeć się pokusie, żeby na każdym kroku, młodszych krytykować. Kierowniczka nie mogła patrzeć na permanentne wtrącanie się Eli do wszystkiego,
ale też nie chciała doprowadzić do konfliktu, więc usunęła się w cień.
Dała nam sygnał - rozkładając ręce, że mamy sobie z Elką radzić sami.

Znosiliśmy jej uwagi z pokorą, z uznaniem doświadczenia, ale wiedzieliśmy też, że nie należy jej podskakiwać, bo "ma plecy". Niemal codziennie opowiadała o swoim mężu, który był kierowcą naszego szefa.
Puszyła się nie do wytrzymania, jakby chciała nadrobić coś czego nie miała.
Górowała nad nami też wiedzą na temat przychodzących klientów, znała ich od kilku lat.
- To jest ważny klient, uważaj na niego - pogroziła kiedyś Ance
- Ale przecież jestem dla niego grzeczna, załatwiam jego sprawy szybko i bez problemów... A to, że czasami żartujemy...
- Ania, nie możesz się z nim tak "spouchwalać"! - syknęła

Anka spojrzała na mnie, ja na Magdę, w sekundzie pomyślałayśmy jedno:
- MAMY CIĘ!

Nie było to pierwsze słowo, które przekręciła.
Każdy ma prawo się pomylić i wcześniej nie widziałyśmy w tym nic złego.
Jednak "spouchwalać" dało nam pole do popisu.

Następnego dnia, jeszcze śmiejąc się na wspomnienie reprymendy, poszłyśmy dalej.

- Elu, a kim jest ten ważny klient, którego wczoraj obsługiwałam, a ty nie pozwoliłaś mi z nim żartować? - zapytała Ania prawie dusząc się ze śmiechu.

Nasza "mentorka" poczuła się doceniona.
- No, jak to, nie wiesz?! On jest prawą ręką prezesa w firmie (tu wymieniła nazwę dużego przedsiębiorstwa)
- Tak, wiem dla której firmy pracuje.
- Mój mąż go zna! - podniosła wysoko głowę
- Ale wytłumacz mi, dlaczego on jest aż tak ważny, żebym nie mogła z nim się pośmiać?

Ela uniosła brwi, spojrzała Ance prosto w oczy i powiedziała:
- Bo on w tej firmie jest taką PERSONĄ NON GRATA!!!

Jaka była nasza reakcja pewnie się domyślacie... Popłakaliśmy się ze śmiechu!