sobota, 31 grudnia 2016

Rozczarowanie

Wróciłam z pracowni do domu wcześniej niż zwykle, bo jest Sylwester...

Włączyłam telewizor po prawie roku.
Na co dzień jest na TV za późno i nie oglądam.  Ale odpalił bez dymu :) Ucieszyłam się.

Patrzę właśnie na relacje na żywo z imprez we Wrocławiu, Katowicach i Zakopanem... i jestem w szoku!
Kochani, to się nie zgadza z moim pojęciem zabawy sylwestrowej!

Oprócz świateł ten wieczór nie spełnia większości warunków świętowania nadejścia Nowego Roku!

Sylwester dla mnie to wieczór tańca, radości, temperatury powyżej 20 st.C...
A widzę tysiące ludzi pod wielką sceną, patrzących na wokalistów, których celem jest tzw "finansowy strzał roku".... - widzów w kurtkach, szlikach, czapach... Z komórkami nad głowami....


Smutne to!
Gdzie błyszczące suknie pań?!
Gdzie eleganckie garnitury panów?!
Gdzie taniec w takt pięknej muzyki?!
Gdzie wzajemne spojrzenia w oczy?!
Gdzie dotyk kochających się ludzi?!

Nie ma!
Ja nie znajduję tego na ekranie telewizora.
Mało tego, niestety widzę reklamy sponsorów imprez.... jakieś konkursy... Brrrr... komercja i tyle!
Wyłączam telewizor, wracam do swojej ciszy, gdzie czuję się o wiele lepiej.

piątek, 30 grudnia 2016

Zjawisko

Wczoraj rano okazało się, że nie mam już co jeść.
W lodówce zostało jedno jajko, dżem truskawkowy i cytryna.
Jajo ugotowałam papugom, a na cytrynę z dżemem nie miałam ochoty...
Musiałam pojechać na zakupy.
Z półek sklepowych zgarnęłam jakieś podstawowe produkty, a po mięso 
musiałam stanąć w kolejce.
Przede mną były tylko dwie osoby.
- Spoko - pomyślałam

Za ladą krzątał się niezdarnie sprzedawca, którego nie lubię.
Facet wyraźnie cierpi w tej roli, bo jest nieuprzejmy dla klientów.
Wygląda jak wielka klucha. Taka zła na cały świat, że wszyscy
patrzą na nią z niesmakiem.

I właśnie wczoraj byłam świadkiem jak rozmemłany pan "klucha"
musiał obsłużyć klienta, którego określiłabym mianem pan
"kogucik".
Kogucik chyba z godzinę wcześniej wyszedł od fryzjera,
z włosami wystrzyżonymi wg najnowszych trendów. Ciuszki na
nim były markowe, kolorystycznie dobrane. Sylwetka wypracowana
w siłowni, ale bez "wrzodów pod pachami". Taka męska "lalunia".



Przyglądałam się dwóm, diametralnie różniącym się mężczyznom...

Pan Kogucik poprosił pana Kluchę o "karczek z indyka"...
- nie ma czegoś takiego - z drwiną odpowiedział Klucha
- no, kark, szyja z indyka... - Kogucik precyzował o co mu chodzi

Klucha ociężale podszedł do swojej starszej koleżanki i prawdziwie
rozbawiony, scenicznym szeptem powtórzył zamówienie klienta.
Wszyscy z kolejki to słyszeli.

Kogucik się wściekł.
- bardzo śmieszne! - krzyknął do Kluchy.
Klucha jakby w zwolnionym tempie realizował zamówienie. Po zważeniu
i przyklejeniu cenówki położył woreczek z szyjką ok. 1,5 metra od
Kogucika, tak na wysokości pani, która stała przede mną.

- a miałam nadzieję, że dwie osoby w kolejce to nie problem... -
pomyślałam patrząc jak kobieta podaje zawiniątko Kogucikowi.

- coś jeszcze? - zapytał Klucha
- tak, porcję rosołową z kurczaka - odpowiedział Kogucik
- jedną?
- tak, jedną.

Klucha znowu zrobił szyderczą minę po czym w żółwim tempie zapakował,
zważył i przykleił wydruk z wagi do woreczka z porcją.

I tym razem nie chciało mi się zrobić kilku kroków do klienta...
Rzucił woreczek również i tym razem jakby do klientki stojącej za
Kogucikiem.

Oooo! Tego było już za wiele!
Facet się tak wkurzył, że zapytał Kluchę dlaczego pani stojąca za min
musi podawać mu zakupy. ...I miał rację!

- proszę mi położyć to tutaj! - wskazał miejsce na szklanej półce, na
swojej wysokości

Klucha wziął do ręki woreczek i zatrzymał go w powietrzu, tam gdzie
powinien położyć.
Czułam w powietrzu napięcie.
Klucha jakby miał zamiar cofnąć rękę z woreczkiem w momencie gdy Kogucik
zechce go odebrać...
Zakompleksiona łajza chciała się zabawić, czując swoją przewagę.
Kogucik chyba przewidział co może się wydarzyć i zdecydowanym ruchem
dłoni wskazał miejsce gdzie Klucha ma położyć zakup.
Sprzedawca, niby już uprzejmie powiedział:
- no proszę - ale jeszcze trzymał w powietrzu woreczek
- nie! proszę to położyć tutaj!
Klucha nie miał wyjścia.

Kogucik pewnie nigdy już nie będzie robił zakupów u Kluchy. Odszedł rozgrzany do czerwoności...

Ja też będę się tego gnojka wystrzegać.
Zwłaszcza, że po tym incydencie był tak rozkojarzony, że 3 razy musiałam mu powtarzać czego sobie życzę...

Opisanie tego zajścia nie ma na celu krytyki obsługi klienta...
Chciałam zwrócić uwagę na zjawisko zawiści między mężczyznami.

To, że my baby, zazdrościmy sobie ciuchów, butów, sylwetki, paznokci, gładkiej cery i wielu innych rzeczy, to zjawisko stare jak świat.
Ale ja dopiero dzisiaj odkryłam, że faceci są równie zazdrośni o wygląd jak my!
Do tej pory myślałam, że ścigają się na umysły, na mózgi, bo kobietom to najbardziej "rajcuje".
A tu okazuje się, że są tacy panowie, którzy zazdroszczą innym panom topowej fryzury, wypracowanej sylwetki, ciuszków w rozmiarze M-L...


Mam szczęście, że jestem tylko ich obserwatorką. Ufff...

czwartek, 29 grudnia 2016

Czy to jest urlop, czy to jest przetrwanie?

Chyba mam od kilku dni urlop...
Nie robię nic z czego się utrzymuję. Nie mam siły, nie mam ochoty, nie mam motywacji.

Czuję się źle, bo bezwładnie jak korek na wodzie!

Jedynym pocieszeniem jest to, że moje prace się sprzedają.
W południe zadzwonił pan z galerii, że ma dla mnie pieniądze za kilka
obrazków i chciałby, żebym je odebrała jutro, bo to koniec roku.

Oczywiście, że się cieszę! Malowałam jesienią jak szalona...

Pewnie nie pozwoliłabym sobie na ten "urlop", gdybym była w pełni
zdrowa i sprawa mieszkaniowa szła zgodnie z planem. Ale cóż?

Może właśnie tak ma być. ...Żebym nabrała siły i pomysłów na dalszą pracę?

Właściwie to kilka dni wolnych przysługuje każdemu...

Na prawdziwym urlopie byłam ...aaaa, nie napiszę, bo nie uwierzycie.
Pamiętam tylko, że wtedy miałam krótkie włosy i ważyłam trochę więcej.
W każdym razie dawno temu :)




Zima dla mnie nie jest sezonem wypoczynkowym, raczej czasem przetrwania do wiosny.
Może właśnie potrzebuję tego "nicnierobienia", żeby z całą mocą wystartować jak przyroda?

A może ja jestem rośliną?!

środa, 28 grudnia 2016

Czarny dzień w białe kropki

Dobrze, że nie muszę do Was mówić, bo boli mnie gardło.

Wtorkowe wiatrzysko tak schłodziło moją głowę, że dzisiaj czułam się fatalnie.
Wieczorem padłam pod wpływem gorączki. Tabletki chyba zadziałały, bo czuję się trochę lepiej.

Kilka godzin temu pomyślałam, że moja odporność fizyczna i psychiczna przekroczyła "czerwoną kreskę"...
Zwalona przeziębieniem i beznadziejnym nastrojem kolejny raz powiedziałam sobie, że nie poddam się i tym razem.

Ile razy będę musiała sobie to mówić?
Bóg jeden wie...

Może właśnie to, że nie mam warunków do chorowania stawia mnie na nogi?
Może świadomość, że nie pozwolicie mi się poddać, bo czytacie to co piszę?
Może dążenie do celu dodaje mi siły?
Może mam tu jeszcze coś do zrobienia, przeżycia, namalowania, przeczytania?
Może muszę zobaczyć i sfotografować wschody i zachody słońca z moich nowych okiem?

Nie wiem...

Tymczasem grzeję sobie wodę do kąpieli w wielkim garze na kuchence, udaję że odczuwam 18 st.C w pokoju i ...z nadzieją czekam na dobry dzień :)



wtorek, 27 grudnia 2016

Sylwester

Myślicie o Sylwestrze?
Ja myślę!
Mój będzie niekonwencjonalny, taki mam plan :)

Ale były lata, że bawiłam się tradycyjnie.

No i co roku występował przed Sylwestrem ten sam problem -
NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ!

Szpilki miałam zawsze, więc o buty się nie martwiłam. Stresem była kiecka.

Przeżyłam kryzys kartkowy, w którym trzeba było mieć dużo inwencji twórczej
i umiejętności, żeby dobrze wyglądać tej nocy..

Jednak nawet w czasach, gdy nie było z kupnem ciucha trudności, ja nie miałam
co na siebie włożyć.
Maraton po sklepach zwykle okazywał się stratą czasu, bo to  co mnie się podobało,
było albo za ciasne, albo za drogie.
Zrezygnowana gonitwą za czymś oryginalnym niejednokrotnie odmawiałam wzięcia
udziału w imprezie.

I wtedy następował atak na moją skromną osobę, typu:
- Musisz być!
- Nie marudź, włóż cokolwiek!
- Jak nie pójdziesz to ja też nie pójdę - tu foch :)
- Rok temu miałaś super sukienkę, możesz ją ubrać!

- Co takiego?! Dwa razy w tej samej kreacji na Sylwestra?! Z tymi samymi osobami?! NIGDY!!!

I cóż się wtedy działo?
Ano, 30 grudnia, wyjmowałam z szafy jakąś tkaninę, siadałam do maszyny i szyłam kieckę.

Zdarzyło się pewnego roku tak, że przeznaczyłam na balową suknię zasłony...
Na szczęście były wyprane i leżące na półce, nie tak jak Scarlett O'hara... :)
I właśnie ta "zasłonowa" suknia zrobiła największe wrażenie.

Przysięgam, nigdy już nie podejmę się takiego ryzyka, nie siądę do szycia sylwestrowej sukienki
30-go grudnia! Za duży stres...


poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rytm życia Babci Heleny

Minęła północ, Święta Bożego Narodzenia się skończyły...
Przygotowania do nich trwały kilka tygodni, a tu myk, myk...  i po świętach.

Zastanawiam się z jakim westchnieniem kładliście się spać....
- Oooo, tak szybko minęły. Jutro znowu do pracy.
albo:
- Nareszcie koniec! Wracam do normalności. Ufff....
lub:
- Teraz tylko Sylwester i czekam na wiosnę :)
ale mogły być i takie:
- Co mnie teraz czeka, może jakiś przełom?
- Nie chcę myśleć jeszcze o tym, pomyślę jutro....
- Chcę już wrócić do domu!
- Tak mi tu dobrze, że chcę, żeby czas się zatrzymał.
Itd, itp....

Ja jeszcze nie wiem jakie będzie moje westchnienie przed zaśnięciem, ale wiem, że dla mojej babci Heleny byłaby to chwila wielkiej ulgi :)

Tradycyjne Święta wiążą się z przyjmowaniem gości lub goszczeniem u innych.
Babcia tego nienawidziła! Była domatorką, miała swój rytm, nie znosiła nawet niewielkich
zmian w trybie życia.
Tylko jeden raz wyżebrałam od niej zgodę na przygotowanie kolacji wigilijnej w jej domu.
Żył jeszcze wtedy dziadek i mnie wspierał.

Po godzinnym zapewnianiu, że udostępnia tylko mieszkanie dla gości, zgodziła się w końcu :)
- ale wszystko robisz ty! - postawiła warunek
- tak, oczywiście, wszystkim się zajmę! Będziesz gościem w swoim domu - uspokoiłam ją wreszcie.

To była niezapomniana Wigilia, dziadek - dusza towarzystwa - był przeszczęśliwy. Babcia natomiast była wykończona tym przyjęciem. Widziałam jak cierpi, ...chociaż z pewnością nas kochała.
Jeden gość był dla niej przeżyciem, a wtedy w jej domu znalazło się nas około 10-ciu...

Po śmierci dziadka musieliśmy ją, prawie na siłę, zabierać na święta.
Marudziła niemiłosiernie, ale w końcu dawała się wyciągnąć z domu.

Jedynym świętem, które lubiła był Dzień Babci :)
Tego dnia czekała na nas z prawie setką pączków własnej roboty... Cieszyła się ogromnie, patrząc na nasze buzie umazane cukrem pudrem. Śmiała się wtedy zaraźliwym śmiechem :) Pamiętam...

W dni powszednie tylko tolerowała odwiedziny...
Nie było wtedy telefonów komórkowych, a stacjonarnego nie miała. Wiedzieliśmy, że babcia po południu jest zawsze w domu, więc nie widzieliśmy problemów z odwiedzeniem jej. Miała w końcu swoje ulubione słuchowisko radiowe "W Jezioranach" (nie pamiętam dokładnie tytułu), swoje pory posiłków, sjesty... dziennika telewizyjnego.

Któregoś dnia wpadłam do niej, jak zwykle niespodziewanie, z mamą.
Babcia, po kwadransie, stała się lekko nerwowa...
Nie wytrzymała i zapytała:
- wychodzicie teraz czy po serialu?

Myślałam, że uduszę się ze śmiechu :)
Wyszłyśmy "teraz". Po co miałybyśmy burzyć jej stały rytm?

Życzę nam powrotu do RYTMU, z racji drugiego imienia po babci, Helena :)



niedziela, 25 grudnia 2016

Klucz

Zwykle napisanie Wam "plastra z opatrunkiem" nie sprawia mi problemu...
Ale dzisiaj, już od kilku minut  siedzę przed otwartym okienkiem notatnika i myślę
jak najlepiej opisać to co chcę Wam przekazać.

Wróciłam do domu, do warunków jakie znacie od dłuższego czasu. Jest jak było, zimno.
Wyjęłam z torby prezent, który wczoraj czekał na mnie pod choinką i .... no właśnie!
Patrzę na niego, cieszę się, uśmiecham, bo jest uroczy i ...proroczy. I dziękuję, bo jest
dla mnie inspiracją.
Myślę o kluczach jakie w nim kiedyś zawisną :)



Przez głowę tymczasem przebiegają mi wspomnienia o kluczach jakie miałam w swoim życiu.
Tych do mieszkań, pracowni, biur, pokoi, nawet do ...banku. Ile wiąże się z nimi radości i smutków?

Nie, nie, dzisiaj nie będę pisała o smutach!

Dzisiaj będzie o tym, że posiadanie klucza jest szczęściem!
Klucz do domu jest szczęściem (pomyślcie o bezdomnych...),
klucz do ogródka jest szczęściem (w moim przypadku),
klucz do garażu jest szczęściem (jak się jest bałaganiarzem),
klucz do piwnicy jest szczęściem (jeśli stoi w niej stara maszyna do szycia babci)
klucz do ....

Ale niekoniecznie jest to klucz fizyczny, metalowy...
Wiecie o czym mówię?
Jeśli wiecie to macie wrażliwość podobną do mojej.

Takie niewidzialne klucze i kluczyki ma prawie każdy.
Chcemy otworzyć coś, dostać się do czegoś lub kogoś...

Idealna sytuacja jest wtedy gdy klucz pasuje do wybranego zamka.

Niestety często dorabiamy je sobie sami, na własne potrzeby.
I wtedy jest problem...
Próbujemy dostać się do celu najpierw delikatnie, a potem siłowo.

Ale!
Tylko te otrzymane klucze otwierają...

I tak.. Na przykład mój ojciec był kolekcjonerem rzeczy znalezionych.
Przynosił między innymi pęki kluczy, które leżały gdzieś tam, i z zadowoleniem wieszał
je na perfekcyjnie przemyślanej ściance w piwnicy.
- tato, po co ci te klucze?! - pytałam za każdym razem
- przydadzą się! - odpowiadał, na jego zadaniem, "głupie pytanie"
Nigdy tego nie zrozumiałam!

Życzę nam, żebyśmy mieli tylko właściwe klucze, bo jedynie pasujące do odpowiedniego mechanizmu są użyteczne.
Inne są jak klucze mojego ojca - bez sensu :)

Szczęściarze, mówię Wam:
- hej!



czwartek, 22 grudnia 2016

Skleroza

Śmieję się ze sklerozy, ale ona zaczyna dotyczyć również mnie...

Kładąc się spać myślę o sprawach do załatwienia następnego dnia.

Z grubsza układam sobie plan typu:
1.podać stan liczników, gazu i prądu
2.włożyć do pralki brudne rzeczy ...i włączyć pralkę!
3.podlać rośliny na korytarzu
4.włożyć rachunki do segregatora
5.wyprasować lniany obrus
6.zamówić pranie dywanu
7.zadzwonić do tapicera
8.zapisać na liście zakupów taśmę klejącą
9.przestawić zegary na czas zimowy
......
Mogłabym tak Wam wymieniać jeszcze jakiś czas, ...ale po co?
Prawie każdy dzień kończy się powtarzaniem tej listy, bo
kiedy wstaję pamiętam tylko najważniejsze rzeczy do załatwienia.

Przed wyjściem z domu zapisuję co ważnego muszę załatwić lub kupić.
Często, jak już jestem poza domem okazuje się, że nie zabrałam moich notatek.
Zostały w kuchni na stole...

Ale bywa i tak, że wkładam listę do kieszeni kurtki.
Wtedy jestem pewna, że wszystko mi się uda :)

Cóż z tego, że ją mam w kieszeni, jak zapominam przeczytać...

środa, 21 grudnia 2016

Prezent

Świadoma, że gorączka zakupów przedświątecznych się zaczęła, postanowiłam ubiec tłumy
i kupić szampon do włosów, wątróbkę dla kota i apaszkę dla "przyszywanej" cioci na gwiazdkę.

Już brak miejsca na parkingu był sygnałem, że gorączka owa jest prawie u szczytu, a nie że się zaczyna.
Zaparkowałam w końcu samochód.

Z tych trzech rzeczy najważniejsza była wątróbka, więc pierwszym celem było stoisko mięsne.

Przede stały 2 osoby... Dziwne, ale cudne!
Jedna z nich za moment odeszła z zakupami i sprzedawczyni zapytała co ma mi podać.
- proszę 5kg wątróbki z kurczaka
Stałam za panią, która coś kupowała.
- cały worek? - zapytała ekspedientka
- tak, proszę cały worek - odpowiedziałam

Nagle poczułam na sobie wzrok kobiety stojącej przede mną...
Była ode mnie chyba o głowę wyższa, więc spojrzała na mnie z góry.
Podniosłam głowę i wyczytałam w jej minie:
- ja to bym do ciebie nie chciała przyjść na świąteczny obiad...
- no i całe szczęście! - odpowiedziałam jej oczami
Odwróciła ode mnie głowę natychmiast :)

Zadowolona, że to co najważniejsze już mam w koszu, poszłam po szampon.

I tu się zaczęła moja przedświąteczna "przygoda"...

- nie, nie ten zapach jest okropny, nie będzie mu się podobał - usłyszałam młodego mężczyznę
- ale czy to nie wszystko jedno?! Przecież tata myje się tanią wodą kolońską - odpowiedziała jego dziewczyna
Oooo, nie słucham tego dalej, bo już mi się nie podoba....

Wrzuciłam mój szampon do koszyka, i skierowałam się w kierunku galanterii damskiej.

Po drodze minęłam pana pchającego przepełniony zakupami kosz... Na wierzchu było ze 20 melonów, takich żółtych w siateczkach -  no owoców jakichś tam.
- z tym gościem pewnie dogadałabym się w sprawach zakupów hurtowych - pomyślałam o mojej wątróbce.

Jednak jego owoce przypomniały mi o dziale z warzywami i zachciało mi się kapusty kiszonej.
Tylko tam kupuję, bo mają bardzo smaczną.
Nad plastikowym pojemnikiem z resztami kapusty stały dwie kobiety...
- ale tu jest już tylko na dnie - marudziła jedna z nich
- wystarczy ci, weź tylko trochę - druga ją zachęcała
- ale ja nie umiem tym nabierać
Mieszała drewnianym narzędziem w wiadrze.
- to daj, ja ci nabiorę
- nie, jakoś sobie poradzę.
Jak zobaczyłam nieporadność pani nabierającej kapustę, i jak sok jej kapał na buty... stwierdziłam, że nie będę dłużej czekać, bo aż tak kapusty kiszonej nie lubię.

Poszłam dalej. Minęłam małżeństwo kłócące się o ilość jakiegoś produktu do ciasta, rozhisteryzowanego malca na podłodze, kobietę w ciąży tłumaczącą coś nerwowo nastoletniej córce, mężczyznę, który nie mógł zdecydować się na deseń na slipach...

Szłam powoli, żeby poczuć tę atmosferę...

Nie wiem.... Może powinnam zapisać się do specjalisty? :)

W końcu dotarłam na dział galanterii damskiej.
Zadzwoniłam do siostry z pytaniem czy naszej cioci- nie cioci - będzie odpowiadał taki a taki szaliczek, i uznałam, że mam dosyć tego "teatru" i jadę do kasy.

- nie, koszula nocna odpada! - usłyszałam jeszcze po drodze
- ale dlaczego?!
- bo nie, odnieś ją!

Stojąc w kolejce do kasy doszły mnie czyjeś wątpliwości:
- czy ta koszula nie jest za ciemna?
- to mogłeś wziąć tą gładką, a nie w kratkę!
- dobra, może być, będzie miał do pracy.

Kochani, zdaję sobie sprawę, że może byliście, jesteście lub będziecie w tej matni zakupów...
Nie drwię z nikogo, opisuję tylko fakty...

Sama miotałam się z tym przez wiele lat...
Bardzo chciałam, żeby prezent ode mnie był miły.
Z pewnością nie zawsze mi się udawało trafić w gust lub potrzebę danej osoby...
Jednak dziękuję, że nikt przy mnie nie okazał niezadowolenia :)

Powiem Wam jeszcze jedno, że jakbym siebie zapytała co chcę na gwiazdkę to usłyszałabym coś czego nie chcę usłyszeć...
- katamaran lub motolotnia

No! ...I dlatego nie pytam.