czwartek, 12 września 2019

Ekonomia

Około 20 lat temu byłam niezadowolona z pracy mojej podwładnej i zadałam jej pytanie:
- Wiesz skąd biorą się pieniądze na nasze pensje?
- No, jak to skąd? Z Warszawy!
Zatkało mnie, dosłownie!
Przecież siedziała przede mną 40-letnia kobieta, z doświadczeniem zawodowym, wydawać by się mogło - bystra,
ale ...
No, właśnie - jaka?
Po chwili, spokojnym głosem, powoli wytłumaczyłam jej, że te pieniądze, które pracodawca przelewa nam na konto,
musimy wypracować sami. Czyli, ...i tu nastąpiło długie wyjaśnianie, z rysowaniem na kartce, opisywaniem przykładów
prowizji od transakcji z klientami i wyliczanie przychodu, odliczanie kosztów itd.
Stenia (imię zmienione) siedziała przede mną jak grzeczna uczennica.
- Czyli to my mamy na siebie zarabiać?! - zapytała zaskoczona tym co usłyszała i zobaczyła na papierze.
- Tak, to ja, Ty i pozostali zatrudnieni z firmie muszą zarobić na siebie. I jeszcze na utrzymanie tego obiektu. I na administrację, księgowość, ochronę...
- A prezes?!
- A prezes musi zatrudniać tylko takie osoby, które zarobią na to wszystko.
- To ja chcę być prezesem!
- No to, idź, bądź prezesem. Powodzenia!

Ręce mi opadły po raz drugi.
Poprosiłam ją tylko, żeby zrobiła zestawienie ilości i wartości usług wykonanych w poprzednim miesiącu, żeby
zobaczyła czy zarobiła chociaż na siebie.

- A z Warszawy to będziesz dostawać emeryturę - powiedziałam już głośno, jak wychodziła z mojego pokoju - jeśli dobrze pójdzie. A teraz to tam WYSYŁAMY nasz podatek i składkę ZUS.

Ps. Czasami myślę, że brak nauczania ekonomii jest celowy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz