Od kilku godzin boli mnie głowa... Wiem z jakiego powodu!
Wieczorem byłam na wystawie cudnych zdjęć ukraińskiego artysty
Romana Gerynowicza.
Kilka dni temu dostałam zaproszenie i jak zobaczyłam zdjęcie wiodące,
wiedziałam, że jestem zainteresowana.
Pamiętam z dzieciństwa, że ojciec próbował mieć w domu ciemnię fotograficzną,
ale po kilku próbach odpuścił ze względu na warunki mieszkaniowe.
Pewnie sama się do tego przyczyniłam, bo jako kilkuletni malec, chciałam
wiedzieć co się dzieje w łazience, skoro jest tak starannie strzeżona...
Byłam nastolatką i zamarzyło mi się być fotografką.
Wtedy czas był łaskawy dla tych, którzy mieli "znajomości" lub "wejścia".
Moi rodzice takich nie mieli, więc musiałam zapomnieć o pracy w tym
zawodzie. Praktyki były głównym wymogiem...
W końcu kupiłam sobie sama najlepszy aparat, jaki był dostępny.
Zdobyłam też dodatkowy obiektyw i "strzelałam" foty miejsc, które chciałam
uwiecznić.
Oczywiście, po wywołaniu zdjęć, wiele nie spełniało moich oczekiwań,
i darłam je na kawałeczki. Zostało tylko kilka, które przechowuję :)
Teraz, w dobie elektroniki, nie ma tamtego stresu - "czy aby dobrze wyszło?..."
Natychmiast widzimy czy zdjęcie jest dobre. Możemy powtórzyć, poprawić.
...I to mi się podoba!
Pociesza mnie fakt, że artyści fotografii robią tysiące zdjęć, a spośród nich
wybierają TO JEDNO.
Szkoda, że nie zapytałam pana Romana jaki procent jego prac mogliśmy
podziwiać na wystawie...
Cieszę się, że mogłam kupić kilkanaście wspaniałych zdjęć w małym formacie.
Teraz na nie patrzę i ...słucham jaką opowiadają historię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz