Chyba miesiąc temu zadzwoniła do mnie znajoma, z którą nie miałam kontaktu od kliku lat.
- Chciałabym wpaść do twojej pracowni.
- Zapraszam! - ucieszyłam się, że zadzwoniła.
- Wiesz, moja siostra jest chora na stwardnienie rozsiane i stowarzyszenie organizuje licytację
prac na rzecz.... - wiedziałam o co chodzi...
- Ewa, nie ma problemu, dostaniesz coś ode mnie, spoko.
- Nawet jak przekażesz mały obrazek to zaowocuje....
- Przyjedź, wybierz sobie co chcesz...
Pierwsza próba spotkania nam nie wyszła, ...nawet nie pamiętam z jakiego powodu,
ale wczoraj udało nam się zgrać terminy i Ewa przyszła do mojej pracowni.
Po zaproponowaniu kawy i herbaty, z półki zdjęłam dwa obrazki i po akceptacji Ewy
wypełniłam certyfikaty oryginalności.
- Dorota, dziękuję w imieniu siostry. Dobro wraca. Zyskasz nowych klientów.
- Ewciu, ...niech tak będzie! - uśmiechnęłam się.
Opowiedziała mi o problemach jakie dopadają jej siostrę... Ile musi płacić za rehabilitację...
Pogadałyśmy o życiu chyba przez godzinę.
To był dobry czas, potrzebny i mnie i Ewie.
Jak już zostałam sama przez głowę przegalopowało mi wiele rozmów o potrzebach,
o niedostatku, o jakimś dziwnym zakręcie tego co robimy, jakby bumerangu...
.....................................................................................................................................
Nigdy nie zapomnę słów Mojej Siostry, kiedy wciskała mi do ręki "gruby" banknot i mówiła:
- Bierz! Daję, bo nie mam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz