środa, 25 października 2017

Porażka

Dokładnie rok temu opowiedziałam Wam o moim doświadczeniu w leczeniu krtani.
Mam z nią problem do tej pory, ale już nie stosuję metody, jaką wymyśliłam kilkanaście lat temu.

Rozchorowałam się wtedy na dobre.
Ponieważ od dzieciństwa moja krtań odmawia współpracy, straciłam głos. Po tygodniu otoczenie zbuntowało się czytaniem z ruchu moich ust i wysłało mnie do laryngologa. Lekarka badanie zakończyła słowami:
- nie wiem czy pani kiedykolwiek odzyska głos...
- Uuuuu... chyba nie jest dobrze - pomyślałam
Zaleciła mi jono.. czy jontoforezę. Chodziłam potulnie na zabiegi.
Nie przyniosły spodziewanej poprawy.
Ktoś mi powiedział, że prawdopodobnie mam za suche powietrze w mieszkaniu i powinnam wieszać na kaloryferach mokre ręczniki... No i spać w skarpetkach frotowych.

Wieczorem włożyłam takie skarpety, chociaż nie widziałam związku z krtanią... i obok łóżka postawiłam czajnik bezprzewodowy.

Postanowiłam zastosować drastyczne nawilżanie, czyli gotowałam wodę. Wieczko było otwarte, żeby czajnik nie wyłączał się co chwilę.

Kiedy w sypialni było pary tyle ile w kuchni przed świętami wyłączyłam czajnik i zasnęłam.

Rano zrobiłam sobie herbatę i o mało nie zwymiotowałam. Taka była ohydna...
- co za świństwo wodociągi wpuściły zamiast wody!!!
Na szczęście miałam wodę mineralną...

Z czajnika z wodą wylałam ...frotową skarpetkę! 
Coś okropnego!

Porażki są nauką, szkołą nawet... Nie traktujcie ich inaczej :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz