piątek, 3 listopada 2017

Moja słabość

Mam słabość do zwierząt, to żadna tajemnica. Moja rodzina i znajomi wiedzą o tym od zawsze.

Latem walczyłam o życie ślimaków... Możecie zapytać moją mamę jak zaciekle.
W końcu wygrałam.

Nie lubię tylko much.
Daję im szansę i otwieram okno, żeby wyleciały.

Dobra!
Komarów też nie lubię, ale tłukę je na własnym ciele po wyssaniu mojej krwi, przyznaję.

Wczoraj koleżanka napisała mi, że filcowy skrzat ode mnie jest uwięziony w szafie, bo jej kotka
uznała go chyba za swoje dziecko i z miłością nosi go w pyszczku.
- Daj jej, niech go sobie nosi - zareagowałam
- O nie, wymemła. Nie dam! Schowałam.
- Ok. Zrobię jej drugiego, osobistego. - ...I zrobiłam wieczorem.
Jeśli go zaakceptuje będę szczęśliwa.

Wiele lat temu przyjechała do mojej pracowni pani, która chciała zrobić prezent córce.
Przywiozła zdjęcie pieska. 
- Chcę, żeby pani namalowała tego Yorka dla mojej córki, fryzjerki psów.
Wzięłam głęboki oddech, bo takiego zlecenia jeszcze nie miałam...
- No dobrze. Proszę o wymiar i termin.
Uzgodniłyśmy szczegóły i namalowałam portret pieska. (Zmieniłam tylko kolor kokardki)

Zdjęcie obrazka nie jest najlepszej jakości, bo technika wtedy nie sięgała dzisiejszej mocy.

W każdym razie zleceniodawczyni odebrała moją pracę z podziwem.

Po kilku dniach zadzwoniła, że córka nie jest w pełni zadowolona z portretu, bo brakuje
dwóch włosów....
- Nie ma problemu, domaluję. Proszę przyjechać z córką, żeby pokierowała mnie w namalowaniu
tych dwóch włosów.

Przyjechała matka, ojciec, córka i jej mąż...
Z panią fryzjerką piesków usiadłyśmy przy portrecie, uzgodniłyśmy w którym miejscu brakuje
dwóch włosów, i dwoma ruchami pędzla sprawa była załatwiona...
...No! :)

Ps. Chyba zapiszę się na wizytę u specjalisty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz