środa, 15 listopada 2017

Pan Foch

Wczoraj odwiedziłam pana Focha.
Nie dlatego, że go lubię, ale dlatego, że miał moje rzeczy, które są mi w tej chwili potrzebne.
Pan Foch przygotował dla mnie pudło z moją własnością, zamotaną w pajęczynę...
Idąc do auta z owym pudłem czułam, że odniosłam sukces.

Pan Foch nigdy nie był dla mnie miły, był wręcz nieuprzejmy.
Uważał, że uszczypliwe uwagi są zabawne, bo uśmiechał się przy nich niezwykle
promiennie. ...Nie miałam odwagi odpowiedzieć tym samym, bo nie leży to w mojej
naturze. W końcu, kilka lat temu zakończyłam znajomość.

Pan Foch jest dzisiaj na skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej.
- Muszę iść na operację kolana!
- Hmmm... współczuję - odpowiedziałam
- Niech pani kupi ode mnie ten lokal!
- Ha, ha, ha... - nie jestem zainteresowana
- Syn na mnie krzyczy, że mam sprzedać albo wynająć.... - rozpacz buzowała
- O!
- Nikt mi nie chce pomóc! Nikt!

Pożegnałam się grzecznie, ale pomyślałam też:
- Człowieku, masz to na co sobie zapracowałeś! Panoszyłeś się przez długie lata
pogardą dla innych, to zbierasz pogardę dzieci i wnuków. Teraz nikt nie chce ci pomóc...
Jesteś w tym swoim ukochanym lokalu sam!

Teraz opisuję Wam wczorajsze spotkanie i myślę o relacjach między ludźmi.
Między nami, ludźmi....

- Czy nie warto czasami, sarkastyczną uwagę uwięzić w zarodku, żeby komunikacja
z kimś była łatwiejsza?

Ps. O języku, tym w buzi innym razem. Idę spać. Paaa....




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz