sobota, 26 listopada 2016

Czy dzieci się bawią?

Celowo zadałam pytanie CZY dzieci się bawią, a nie CZYM. To nie jest literówka.
Czym się bawią obserwuję od wielu lat.
Nie codziennie, bo nie mam takiej możliwości, ale raz na jakiś czas mam okazję.

Doszłam do wniosku, że to czym dzieciaki zajmują się na moich oczach to nie zabawa.
One pracują, wykonują jakieś zadanie...

Pamiętam jak kilka lat temu mały Jasiek znalazł w mojej szufladzie enerdowską mątewkę.
Było to urządzenie dla niego niezwykle ekscytujące, bo miało dwie trzepaczki napędzane
kółkiem zębatym za pomocą korbki... Coś cudownego! Metalowe, lśniące, i w dodatku
ruchome. Powiedziałam mu do czego służy, bo nie miał pojęcia.
Oczywiście zapragnął wykorzystać ową maszynkę do zrobienia naleśników.
Do sporego naczynia nalał wody i wsypywał mniej więcej po kolei:
mąkę
cukier
sól
pieprz
zioła
kakao
mleko
magi
bułkę tartą
cukier waniliowy
czosnek w proszku
żelatynę
... nie będę Wam dalej wymieniać, bo szkoda czasu.
Tylko octu nie dodał, bo nie miałam.
W tej masie było wszystko co rozpuszczalne, miałkie lub drobne.
Po godzinie pracy uznał, że ciasto na naleśniki jest gotowe i pora smażyć.
Wyobrażacie sobie mój strach, że każe nam to jeść?!
Jasiu był przekonany, że naleśniki będą znakomite.
Musiałam mu wtedy pokazać ile mam gwoździ, młotków, kombinerek... bo by nas otruł!

W piątek do pracowni siostra przywiozła mi Ninę i Polę. Zawsze się cieszę, jak mi je
zostawia na kilka godzin. To fajny czas. I znowu obserwacja...

Ninka prawie w progu zapytała:
- ciociu, dasz mi sztalugę?
- no oczywiście, że TAK! Nawet ramkę ci dam!
Dla niej farby i kilkadziesiąt pędzelków to wyzwanie...
Zanim zaczęła malować poprosiła o herbatkę.
Wierzcie mi, herbaty chyba nie tknęła! Była tak pochłonięta malowaniem, że nie miała
czasu się napić! Do domu pojechała w mojej bluzce, bo swoją zmoczyła przy szorowaniu się
z farb.
Ona się nie bawiła, ona pracowała w szale twórczym.



Pola (wiek 16 miesięcy) też nie miała ochoty bawić się kolorowymi maskotkami z filcu...
Wybrała wkrętarkę. Naturalnie, wyjęłam końcówkę, żeby nie zrobiła sobie krzywdy.
Przez godzinę "naprawiała" mi dwa statywy. To nie była zabawa! Ona pracowała, "dokręcając"
wszystkie śrubki... Widok do pozazdroszczenia :) Jak "naprawiła" zajęła się moimi butami
i kamieniami (pisałam o tym na FB)

O Agatce opowiem Wam w najbliższym czasie...

Moi drodzy, z moich obserwacji wynika, że kupowanie dziecku lalusi w różowej sukience
lub auteczka, którego jedyną zaletą są kręcące się kółka, NIE MA SENSU!
Dajcie im swoje szaro-bure narzędzia (broń Boże, ostre!), herbatę w saszetkach,
wałki do włosów, starą firankę, zużyty pędzel, pudełko po butach... a zobaczycie jak
twórczo pracują. Tyrają, wręcz :)
Nie ukrywam, że pod ręką zawsze należy mieć PLASTER Z OPATRUNKIEM :)

2 komentarze:

  1. Kochana, podziwiam Twój zmysł obserwacji, analizowania i artykułowania wniosków. U mnie też czasem niektóre z tych talentów się pojawiają, ale rzadko kiedy wszystkie razem wzięte. Dlatego miło, że udostępniasz Twoje szerszemu ogółowi. Bardzo pouczające :)

    OdpowiedzUsuń