niedziela, 3 września 2017

Pierwsza klasa

Facebook przypomniał mi dzisiaj historię, jaką Wam opowiedziałam rok temu.

Za kilka godzin do I klasy pójdzie nasza Ninka.
Podobno nie przeżywa tego za bardzo - w przeciwieństwie do mnie...
Od kilku dni myślę o niej, o jej wrażeniach.
Z pewnością będą inne niż moje, bardzo dawno temu.
Bo:
"Ja się zmartwiłam pierwszego dnia w szkole. Byłam niezadowolona, że znalazłam się w jakiejś granatowej z białymi elementami masie. Niektórzy pamiętają te fartuszki i bluzy. To było dla mnie przygnębiające...
Postanowiłam "złamać" ten smutny kolor ...butami mojej mamy!
Z Warszawy (ówczesnej stolicy mody krajów socjalistycznych) przywiozła sobie piękne botki, sztyblety raczej. Czerwone lakierki do kostki, na rozszerzającym się ku dołowi obcasie. Obcas miał z 5 cm wysokości. Bitlesówy! SZAŁ!!!
Oczywiście były na mnie za duże, miałam w końcu tylko 7 lat i dziecięcą stópkę. Absolutnie, te ok.5 cm luzu nie stanowiło dla mnie problemu. Czuby wypchałam wielkimi tamponami z waty
i pomaszerowałam w lakierkach do szkoły. Faktem jest, że szło mi się fatalnie..., jak w płetwach. Ale jak wyglądałam!!! Paryżanka!
Dziewczyny w klasie oszalały na punkcie mojego obuwia, chciały przymierzać. Naturalnie nie zdjęłam butów ani na chwilę, bo wiedziałam, że przez watę czar by prysł. Koleżanki wierciły się, zadawały pytania, żadna z nas nie zawracała sobie głowy tematami lekcji.
Pani nauczycielka (w pierwszej klasie prowadząca wszystkie lekcje) po trzech godzinach poprosiła mnie na rozmowę. Stanęłam przed nią w tych za wielkich butach i spuściłam głowę.
Wiedziałam, że zakaże mi w nich przychodzić do szkoły, wiedziałam!
Zazdrościła mi..."

A może nie pasowałam do wnętrza z siermiężnymi ławkami?!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz