czwartek, 3 sierpnia 2017

Podaj dalej...

Bardzo podoba mi się powiedzienie "podaj dalej" w odpowiedzi na "dziękuję".
To chyba jedyny tzw. "łańcuszek", który lubię.

Kilka lat temu miałam okazję być świadkiem jak pewna starsza pani wręczała jakieś zawiniątko znajomemu. Uśmiechała się przy tym serdecznie i szeptała mu coś do ucha. Nie pamiętam co działo się dalej, ale wtedy dowiedziałam się, że ma na imię Gienia i ma "złote serce".
- ...Ona wszystkim pomaga.
Po jakimś czasie zobaczyłam panią Gienię na targowisku.
Ponieważ było już późne popołudnie właściciele straganów "zwijali" swoje towary, sprzątali po sobie i ładowali skrzynie do samochodów.
Pani Gienia biegała wśród nich i co chwilę ładowała jakąś "darowiznę" na swój wózek, taki dziecięcy. Nie liczyłam ile miała na nim toreb, ale wózek ledwo trzymał się pionu...
- Hmmm... Przecież pani Gienia jest emeryturze, nie ma nikogo na utrzymaniu, to po co jej tyle jedzenia?! - pomyślałam.

Minęły może 2 lata, jak w centrum miasta musiałam zejść z chodnika, bo pani Gienia jechała wężykiem swoim wózkiem.
- Dzień dobry - ukłoniłam się, bo myślałam, że mnie pamięta.
- Aaaa... Dzień dobry! A skąd ja panią znam? - u starszej pani pojawiły się iskierki w oczach.
- Z Barlickiego - odpowiedziałam
- O! Właśnie! A co słychać u pana Leona?
- Nie wiem, nie widziałam go kilka miesięcy.
- Będzie pani jutro u siebie? Mam dla pani coś pięknego!!!
Ups... Zaskoczyła mnie....
- Tak, będę.
- Kochaniutka, przyjdę po południu. - wydawała się przeszczęśliwa.
Rzeczywiście, pani Gienia, przyszła zgodnie z obietnicą i przyniosła mi ...buty.
- Pani Gieniu, dziękuję, ale mam buty...
- Te są piękne! Niech pani przymierzy!
Z grzeczności spróbowałam je włożyć, ale były za małe.
- To nie mój rozmiar, pani Gieniu. Dziękuję za pani troskę, ale mam w czym chodzić.
Była rozczarowana, że nie chcę sobie ich zostawić. Próbowała mnie nawet namówić, żebym je komuś dała, ale odmówiłam, bo nie znam żadnego "Kopciuszka".
- To dam pani banany! - i wyciągnęła z torby garść prawie brązowych już bananów.
Uśmiechnęłam się i również odmówiłam.
Pani Gienia nie mogła się napatrzeć na moje miniaturki wiszące na ścianie. Powiedziała, że opiekuje się jakąś starowinką, która kiedyś malowała i że ta babcia ma już ponad 90 lat i że ucieszyłaby się z takiego malutkiego obrazka...
Zdjęłam ze ściany, wręczyłam i podziękowałam za wizytę mojemu gościowi.

Temat "dobrego serca" wrócił przy okazji spotkania ze znajomym.
- Kilka lat temu, gdy nie miałem pracy, pani Gienia, co jakiś czas przynosiła mi jedzenie. Dużo jej zawdzięczam. Chciałbym mieć jej operatywność. Nie jest już młoda, ale ma aktywność nastolatki...
- Taaak, zauważyłam to co najmniej dwa razy!
- He, he, he... Ona taka jest. Przyniosła mi kiedyś kilka konserw i powiedziała, że są przeterminowane, ale dobre. Spojrzałem na datę i odczytałem, że to data produkcji, a nie ważności. Zgarnęła je wtedy z powrotem do torby i dała mi coś innego...
- No, nie! Poważnie?! - nie mogłam w to uwierzyć.
- Ja właściwie nie chcę, żeby ona mi coś przynosiła, bo czuję się zobowiązany. Każda jej wizyta kończy się oczekiwaniem czegoś w zamian. A to przydałby się jej płyn do mycia, który finansuje moja obecna firma, a to papier toaletowy... Zimą oczekiwała
zastępstwa odśnieżania pod kościołem, bo obiecała  proboszczowi, a nie ma siły. Itd.
Straciłam wtedy wiarę w bezinteresowność pani Gieni.

Wczoraj usłyszałam, że pani Gienia znowu odwiedziła Leona.
- Przyniosła mi tym razem szarą koszulę, całkiem porządną. Podziękowałem.
- O!
- Ale jak ją przymierzyłem, to zmieniła zdanie i dała mi inną, beżową... i siatkę ziemniaków z Lidla.

Prezent, w postaci ziemniaków od pani Gieni, dostałam ja - na zasadzie PODAJ DALEJ.

Ugotowałam sobie kilka na obiad. No bo co miałam zrobić z takim prezentem?

Ps. Wdzięczności nie odczuwam, bo smak ziemniaków przechowywanych w lodówce mi nie odpowiada. Są za słodkie. (...)
Nie podam dalej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz