poniedziałek, 10 kwietnia 2017

...

Od czasu kiedy dziecko wtargnęło mi na drogę, bo zobaczyło na drugiej stronie ulicy ciocię,
jeżdżę ze zdwojoną ostrożnością.
Wtedy, dzięki Bogu, nic się nie stało, bo jechałam bardzo wolno. Ale pamięć
o tej sekundzie zostanie mi do końca życia...

Wczoraj wyjeżdżałam z terenu ogródków działkowych.
To wyjeżdżanie jest właściwie procesem, bo trzeba otworzyć żelazną bramę, wyjechać,
wysiąść z auta, żeby ją zamknąć, ruszyć w końcu pod górkę, żeby skręcić na polną drogę.

Samochód jest widzialny dla spacerowiczów lub biegaczy przez kilka minut.

Ruszyłam w żółwim tempie, bo z lewej strony widziałam grupę ludzi z dziećmi na rowerach
na czele. Dzieciaki pędziły z maksymalną prędkością, za nimi biegli co sił rodzice.
Po kilkudziesięciu metrach jazdy na jedynce, przed maską mojego auta, prawie
stanął mężczyzna. Zahamowałam.
Wrzasnął do mnie:
- Tam jechały dzieci na rowerach!

Dzieci przejechały rozbawione prędkością, szczęśliwe że są na polnej drodze,
ich rodzice biegli za nimi jak szaleni, a tylko jeden nie był zadowolony, że można
po polnej drodze również jeździć samochodem. Okazał to, krzycząc na mnie.

Próbowałam go usprawiedliwić:
- Może żona zmusiła go do biegu, a miał inne plany? Nie wiem... Wiem, że nie ma
wyobraźni i nie uczy jej swojego potomstwa.

Nawet na polnej drodze trzeba zachować ostrożność. Bez względu czy się jedzie, biega lub spaceruje... Nikt z nas nie jest pępkiem świata, nikt!

A ja nie lubię jak ktoś na mnie krzyczy... Zwłaszcza jak na to nie zasłużyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz