wtorek, 2 maja 2017

Jemiołuszka

Bożenę poznałam przez koleżankę, która zabrała mnie na zakupy do sklepu dla górników.
Dla wyjaśnienia - w latach 80-tych na Śląsku były to jedyne sklepy, w których było wszystko, ale tylko na tzw. książeczki G. Zwykły klient miał jedynie możliwość oglądania.

Ponieważ nie miałam cudownej książeczki G byłam tylko zazdrosnym świadkiem wybierania, przebierania i kupowania Tereni.
Okazało się, że z ekspedientką jest na ty, więc obserwacja była jeszcze bardziej ciekawa, bo sprzedająca wyciągała spod lady rzeczy, które bez pokazywania ładowała do jej torby i ceny dopisywała do listy zakupów.
- Hmmm... takie czasy. Czemu ja się dziwię? - myślałam patrząc na to co widziałam.

Jednak to nie fantastycznych zakupów koleżanki byłam najbardziej ciekawa...

Mój podziw właściwie wzbudziła ekspedientka.
Bożena tryskała energią, cieszyła się z tego co robi, trudno było za nią nadążyć wzrokiem.
A chciało się patrzeć, bo była cudownie kolorowa.

Terenia zapraszała Bożenę do nas, do pracy. Ta zawsze robiła masę szumu, wywoływała śmiech i znikała.

Chyba w końcu zauważyła, że bacznie ją obserwuję. Miała we mnie na początku wiernego widza,
a później idealnego odbiorcę jej zachowania.

Tak, była dla mnie jakimś kolorowym, beztroskim ptakiem, który fruwał ponad szarością życia. Bawiła mnie nieustanie... Moja introwertyczna natura potrzebowała jej wariactwa.
Obie stawałyśmy się sobie coraz bliższe. Spędzałyśmy ze sobą coraz więcej czasu.

- Proszę snickersa dla mojej córci - rzuciła w drzwiach Pewex'u.
W sekundę, po zapłaceniu odpakowała batonik i zaczęła jeść...
- Przecież kupiłaś go dla dziecka! - zaprotestowałam zszokowana.
- Dziecku psują się zęby!

Nooo..., była dla mnie zaskoczeniem w każdej sytuacji.

Przeszła siebie jak przyleciała z informacją o zdarzeniu jakie ją spotkało w pracy.
- Dośka, dałam ciała!
- Co się stało?!
- Klientka zapytała z czego jest to futro. Powiedziałam, że z jemiołuszek.
- Zwariowałaś! Jemiołuszki to ptaszki! - byłam w prawdziwym szoku.


- No, właśnie! Ta klientka też się była zdziwiona, więc poleciałam do księgarni, żeby sprawdzić jak wyglądają jemiołuszki. Te futra są z mireuszek!


Tymi jemiołuszkami "rozwaliła" mnie totalnie!

Od tamtego dnia Bożena była Jemiołuszką. Ta ksywa funkcjonuje do dziś i wiadomo o kogo chodzi.

Po jakimś czasie sklepy dla górników zostały zlikwidowane i Jemiołuszka została bez pracy.
Była już po rozwodzie z mężem, miała na utrzymaniu dziecko i próbowała radzić sobie w nowych warunkach.

Spotykałyśmy się coraz rzadziej, ale jak wpadała do mnie na kawę, chłonęłam jej energię jak gąbka.

Opowiadała mi o swoich podróżach handlowych do Austrii i Turcji, a ja podziwiałam jej determinację i radość z tego co robi.

- Słuchaj, teraz na topie są Węgry. Schodzą męskie koszule, kryształy, szampony familijne... - jak w karabinu wymieniała potrzeby Węgrów - jedź ze mną!
- Jemiołuszko, ja nie mam predyspozycji do handlu... Nie umiem! - próbowałam zatrzymać jej plan.
- To łatwe, zobaczysz!

Była dla mnie jakimś guru... Osobą, która jest w stanie pokonać wszelkie trudności.

Przekonała mnie do wyjazdu na Węgry, a ja ogłosiłam w rodzinie zbiórkę męskich  koszul i kryształów.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz