niedziela, 14 maja 2017

Matka - cz.2

Zaproponowałam herbatę i przegadałyśmy jeszcze ponad godzinę.

Dowiedziałam się, że syn ma 28 lat, jest żonaty, ma dwoje dzieci i pracę w agencji ochrony.

Zapytałam dlaczego załatwia w jego imieniu takie sprawy. Odpowiedziała, że on ma niską samoocenę i nie potrafi się promować.
Pani Ola zobaczyła na mojej twarzy uśmiech i "puściły jej nerwy".
- O co jest złego w tym, że rodzice torują drogę dzieciom, pani Doroto?! Przecież to rodzice odpowiadają za dorosłe życie swoich dzieci! Szkoda, że zrozumiałam to tak późno... Moja mama nie widziała we mnie potencjału, odkąd pamiętam krytykowała mnie na każdym kroku. Doszło do tego, że jej milczenie traktowałam jako pochwałę... Od dzieciństwa próbowałam zasłużyć sobie na słowa "pięknie", "podoba mi się to co zrobiłaś", "cieszę się,  że mam tak zdolną córkę", "jestem z ciebie dumna", itp.

Słuchałam jej w milczeniu.

- Wie pani, że ostatni raz na kolanach matki siedziałam jako 5-latka? Właściwie to chciałam chwilę posiedzieć i przytulić się do niej... Ale po kilku sekundach usłyszałam - "zejdź mi z kolan, ty stara krowo!".
Ze łzami w oczach mówiła dalej:
- Wtedy coś się we mnie złamało, runęło! Postanowiłam być dobra we wszystkim, żeby zasłużyć na przytulenie. Nic z tego nie wyszło... Słyszałam, że jestem leniem, czasami nawet śmierdzącym... i podobne.

( Rozmowę cytuję z pamięci, ale dobitne określenia zapamiętałam dokładnie)

- Pani Olu, może pani mama była zmęczona jak w ten sposób panią nazywała? - nie wiem dlaczego, ale próbowałam bronić matkę.

- Pani Doroto, nie ma usprawiedliwienia dla takich określeń w stosunku do swojego dziecka!
Nie ma!!!
- Ma pani absolutną rację!
- Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy rodzice mogą przekazać swoim dzieciom dziedzictwo materialne. To jasne. Nie dostali, nie dorobili się, nie mogą dać fundamentu fizycznego...
Ale mają obowiązek dać fundament psychiczny!
I ja taki daję mojemu synowi.
- Nie krytykuje go pani?
- Krytytuję tylko jeśli chodzi o jego brak wiary w siebie.
- Jest pani wymarzoną mamą, pani Olu.
- Jestem tylko taką mamą, jaką chciałabym mieć...
- Pani matka żyje?
- Tak, ma prawie 80 lat i zamienia się w dziecko... Jest coraz mniej sprawna fizycznie i umysłowo, ale jej krytyczny stosunek do mnie zwiększa proporcjonalnie do wieku.
- Nie ma pani ciągle w niej wsparcia?
- Tylko w przebłyskach wyobraźni, bo wie, że w razie niemocy lub choroby może liczyć tylko na mnie.
- A rodzeństwo?
- Starsza siostra sama potrzebuje opieki...
- A siostra była podobnie traktowana w dzieciństwie?
- Podobnie, ale Zuza ma inną wrażliwość. Była odporna na uwagi, nic sobie z nich nie robiła. Podziwiałam ją za kąśliwe odpowiedzi i "tumiwisilizm".
- Czyli na pani spoczywa obowiązek zatroszczenia się o mamę w razie potrzeby?
- Tak, na mnie. Nie ukrywam, że trochę się tego boję, bo wady nasilają się podobno pod koniec życia. Ojciec zmarł 20 lat temu, więc jest sama. Pewnie zabiorę mamę do siebie, bo mieszka kilkadziesiąt kilometrów stąd. Sama mam prawie 60 lat i siły mi się kończą...
- Pani Olu, wrócę do pani syna... Czy pani troska o niego jest wynikiem pani doświadczeń?
- Tak, zdecydowanie! Chciałabym nadrobić to czego nie dostałam...
- Można nadrobić braki ze swojego życia przekazywaniem tego czego się nie otrzymało?
- Pani Doroto, można!
- Jak?!
- To proste - dać odczuć dzieciom i wnukom, że są zauważone, jedyne, wyjątkowe...
- Piękne...

Umówiłyśmy się na następne spotkanie.

Jednak przeniosłam wkrótce pracownię w inne miejsce.

Na skrzyżowaniu pani Ola była przygarbiona, smutna.
Nie wiem co wydarzyło się w ciągu ostatnich 5-ciu lat, ale z jej postawy wynikało, że "dołowania" był ciąg dalszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz