czwartek, 15 grudnia 2016

Życie nie ma sensu... ?

Mam dwa ukochane sklepy.
Sklep dla plastyków w Gliwicach i pasmanterię w Katowicach.

Wpadam do nich nie tylko na zakupy, ale również dlatego, że ich właścicielkami są niezwykłe dziewczyny.

Dzisiaj opowiem Wam o właścicielce pasmanterii.
Otworzyła ją może 4 lata temu... Pierwszy raz wstąpiłam zachęcona ciekawą wystawą. Na półkach zobaczyłam ogromny asortyment. Stałam przez długą chwilę i gapiłam się na to co pasmanteria oferuje. Byłam pod dużym wrażeniem.

Za ladą stała pani w moim wieku, w ciekawym swetrze i sznurkowym wisiorem na szyi.
- oooo, podoba mi się jej styl - pomyślałam
Poprosiłam o pokazanie czegoś tam, zapytałam o radę w czymś tam... Nie pamiętam.
W każdym razie właścicielka obsłużyła mnie bardzo uprzejmie i poradziła z sensem.
Powiedziałam, że ma świetną biżuterię i że też taką lubię...
Uśmiechnęła się wreszcie promiennie i okazała zdziwienie, że zauważyłam.
Jej nieco chłodny ton głosu zrobił się milszy.

Bywałam w sklepiku nie za często, ale zawsze wymieniałyśmy się uśmiechami. Nigdy nie byłam obojętna jak miała coś ciekawego na sobie.

Może 2 lata temu zaproponowałam jej pokazanie autorskiej biżuterii na wystawie w Gliwicach.
Uśmiechnęła się i powiedziała, że nie wie, że się zastanowi.
Na ladzie były wizytówki pasmanterii. Wzięłam do ręki jedną, przeczytałam i powiedziałam:
- pani Grażyno, zostawiam moją wizytówkę i proszę do mnie zadzwonić. - wręczyłam jej swoją - Jak pani nie zadzwoni w ciągu miesiąca, będę panią nękać!
Roześmiała się i obiecała zadzwonić.

Nie zadzwoniła...
Ja zadzwoniłam w końcu do niej. Usprawiedliwiała się, że nie ma czasu, że myśli... Takie tam, żeby mnie spławić.
Po dwóch tygodniach wykonałam jeszcze jeden telefon... To samo.
Termin wystawy się zbliżał, a mnie zależało, żeby biżuteria p.Grażyny na niej była.

Zadzwoniłam znowu za jakiś czas.
...To był dla mnie zły dzień.

Pani Grażyna, najpierw szła w zaparte, że nie, że nie umie, nie ma czasu.... Aż w końcu pękła:
- pani Doroto - zaczęła smutnym głosem - nie mogę, nie mam siły, jestem u skraju wytrzymałości, nie dam rady!
- co się stało?! - byłam pewna, że coś złego
- mąż ma romans z moją pracownicą, spakowałam walizkę i wyprowadziłam się z domu. Wynajmuję norę, jestem załamana. Syn odwrócił się ode mnie, nie mam już nikogo... Nie mam rodziny, nie mam domu, ...mam tylko do spłacenia kredyt na działalność.

Proponując jej wystawę w takiej sytuacji okazałam się kretynką. ...Ale skąd mogłam wiedzieć?!

Rozmawiałyśmy chyba godzinę. Próbowałam ją jakoś pocieszyć, ale nie przyjmowała żadnych słów otuchy. Płakała, bardzo płakała....

Nie dzwoniłam później, bo wolałam ją odwiedzić w sklepie.
Jak zobaczyłam p.Grażynę po kilku tygodniach byłam wstrząśnięta. Załamana, żyjąca z rozpędu, przygarbiona. ...Bez biżuterii i makijażu.

Nie wiedziałam jak mam jej pomóc... Powiedziałam chyba tylko, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Takie wyświechtane powiedzenie, w które wierzę... Uścisnęłam.

Z każdym razem, kiedy byłam w Katowicach, wstępowałam do pasmanterii. Jednak nie mogłam jej zastać. Nie miałam śmiałości, żeby pytać pracownice co u niej słychać, jak się miewa, bo pewnie
by nie odpowiedziały... Martwiłam się o Grażynę, ale bałam się do niej zadzwonić...
Taki ze mnie tchórz.

Ale wczoraj ją wreszcie spotkałam...

Wstąpiłam do pasmanterii po igłę do filcowania.
Przy ladzie stały dwie klientki.
- dzień dobry - powiedziałam dosyć głośno.
Podniosła głowę, żeby odpowiedzieć i uśmiechnęła się do mnie promiennie.

Stanęłam z boku i udawałam, że oglądam włóczki. Przepuszczałam kolejne osoby z kolejki za mną. Patrzyłam kątem oka jak "tańczy" za ladą.
Promienna, uśmiechnięta, miła... Lekko przytyła, na twarzy nie widziałam już głębokich zmarszczek i podpuchniętych oczu...
Miała też na szyi wisior w innym stylu niż wcześniej.

Co chwilę pytała czy już wybrałam, a ja odpowiadałam, że jeszcze nie.

Jak już nikogo nie było w sklepie podeszła do mnie
- proszę - i znowu szczerze się uśmiechnęła
- ZAKOCHAŁA SIĘ PANI!!! - powiedziałam odkrywczo
A ona na to zwinęła się w pół ze śmiechu i jak karabin wypowiadała słowo:
- nie, nie, nie, nie, nigdy więcej!
Zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia....
- ale, wie pani... jestem bardzo szczęśliwa! - i wykonała piruet za ladą
- proszę mówić! - rozkazałam, w zasadzie
- kupiłam mieszkanko! Takie "fee". Ale jest tylko moje, moje, moje - pobiegła po telefon, żeby pokazać mi zdjęcia.

Rzeczywiście, na pierwszych zdjęciach zobaczyłam wszystko "fee". Brudne ściany, odrapane drzwi, starą podłogę z ubytkami...
Śmiała się i pokazywała mi następne. Nie było już tynków, desek na podłodze... Zobaczyłam plac budowy :)

- proszę pani, mam już nowe drzwi wejściowe!!! - zobaczyłam zdjęcie
Oglądałam fotki i cieszyłam się razem z nią.
- i proszę sobie wyobrazić, że mam też nową kozę! - pokazała mi żeliwny piecyk.

Pani Grażyna tryskała szczęściem! Odmieniona zupełnie!
Jeszcze przez chwilę nikt nie wchodził do sklepu i powiedziała mi kilka zdań.
- miałam dom, rodzinę, stabilne życie i nagle znalazłam się właściwie "na ulicy". Teraz potrzebuję tylko swojego miejsca, tylko mojego, gdzie będę bezpieczna, gdzie będę mogła odpocząć, ...i nie będę musiała się bać, że je stracę.
To wszystko... - mówiła dalej
- Nie potrzebuję faceta, który przynosi mi kwiatki i mówi czułe słówka. Ja mam ponad 50 lat i potrzebny mi jest spokój a nie obawa, że znowu coś stracę, lub kogoś stracę. Teraz mam moje mieszkanko i zrobię z niego cudne gniazdko.
Słuchałam bez słowa.
- dużo przeszłam, byłam....

W tym momencie ktoś wszedł do sklepiku i nie chciała dokończyć. Mogę się tylko domyślać w jakim była stanie. Właściwie nie wiem czy chciałabym to usłyszeć.
Może kiedyś mi powie, a może nie będzie chciała wracać do tamtych czasów.

Pożegnałyśmy się serdecznie. Obiecałam, że znowu przy okazji ją odwiedzę.

Wyszłam z pasmanterii równie szczęśliwa jak ona.

Nie poddała się! To co było złe wyszło na dobre (a nie mówiłam!)

Jest dla mnie kolejnym dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Fakt jest taki, że czasami trzeba poczekać ...rok, 5 lat, 11-cie :)

Ja czekam!

Ps. Przepraszam autora zdjęcia za kradzież, ale mnie ujęło...


1 komentarz: