poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rytm życia Babci Heleny

Minęła północ, Święta Bożego Narodzenia się skończyły...
Przygotowania do nich trwały kilka tygodni, a tu myk, myk...  i po świętach.

Zastanawiam się z jakim westchnieniem kładliście się spać....
- Oooo, tak szybko minęły. Jutro znowu do pracy.
albo:
- Nareszcie koniec! Wracam do normalności. Ufff....
lub:
- Teraz tylko Sylwester i czekam na wiosnę :)
ale mogły być i takie:
- Co mnie teraz czeka, może jakiś przełom?
- Nie chcę myśleć jeszcze o tym, pomyślę jutro....
- Chcę już wrócić do domu!
- Tak mi tu dobrze, że chcę, żeby czas się zatrzymał.
Itd, itp....

Ja jeszcze nie wiem jakie będzie moje westchnienie przed zaśnięciem, ale wiem, że dla mojej babci Heleny byłaby to chwila wielkiej ulgi :)

Tradycyjne Święta wiążą się z przyjmowaniem gości lub goszczeniem u innych.
Babcia tego nienawidziła! Była domatorką, miała swój rytm, nie znosiła nawet niewielkich
zmian w trybie życia.
Tylko jeden raz wyżebrałam od niej zgodę na przygotowanie kolacji wigilijnej w jej domu.
Żył jeszcze wtedy dziadek i mnie wspierał.

Po godzinnym zapewnianiu, że udostępnia tylko mieszkanie dla gości, zgodziła się w końcu :)
- ale wszystko robisz ty! - postawiła warunek
- tak, oczywiście, wszystkim się zajmę! Będziesz gościem w swoim domu - uspokoiłam ją wreszcie.

To była niezapomniana Wigilia, dziadek - dusza towarzystwa - był przeszczęśliwy. Babcia natomiast była wykończona tym przyjęciem. Widziałam jak cierpi, ...chociaż z pewnością nas kochała.
Jeden gość był dla niej przeżyciem, a wtedy w jej domu znalazło się nas około 10-ciu...

Po śmierci dziadka musieliśmy ją, prawie na siłę, zabierać na święta.
Marudziła niemiłosiernie, ale w końcu dawała się wyciągnąć z domu.

Jedynym świętem, które lubiła był Dzień Babci :)
Tego dnia czekała na nas z prawie setką pączków własnej roboty... Cieszyła się ogromnie, patrząc na nasze buzie umazane cukrem pudrem. Śmiała się wtedy zaraźliwym śmiechem :) Pamiętam...

W dni powszednie tylko tolerowała odwiedziny...
Nie było wtedy telefonów komórkowych, a stacjonarnego nie miała. Wiedzieliśmy, że babcia po południu jest zawsze w domu, więc nie widzieliśmy problemów z odwiedzeniem jej. Miała w końcu swoje ulubione słuchowisko radiowe "W Jezioranach" (nie pamiętam dokładnie tytułu), swoje pory posiłków, sjesty... dziennika telewizyjnego.

Któregoś dnia wpadłam do niej, jak zwykle niespodziewanie, z mamą.
Babcia, po kwadransie, stała się lekko nerwowa...
Nie wytrzymała i zapytała:
- wychodzicie teraz czy po serialu?

Myślałam, że uduszę się ze śmiechu :)
Wyszłyśmy "teraz". Po co miałybyśmy burzyć jej stały rytm?

Życzę nam powrotu do RYTMU, z racji drugiego imienia po babci, Helena :)



2 komentarze: