niedziela, 5 marca 2017

Pamiętny Dzień Kobiet

Od pamiętnego 8 marca.... co roku na kilka dni przed Dniem Kobiet boję się siebie.
Właściwie swoich pomysłów.

W mojej młodości to było prawdziwe święto.
Były akademie, uroczystości, przyjęcia...
Wszystkie panie chodziły z goździkami, były uśmiechnięte, zauważone, ale też docenione paczką kawy i pudełeczkiem z ...rajstopami.
A wszyscy panowie chodzili wężykiem :)
W tamtych czasach, nawet takie młode kozy  jak ja wtedy, chciały być ładniejsze.
Obowiązywał nowy ciuch i nowa fryzura.

Od 1-go marca zaczynał się maraton w doskonałość.
Poszłam z falą... Uznałam, że muszę wyglądać tego dnia wystrzałowo.
Wymyśliłam wizytę u fryzjera.
Nigdy wcześniej w zakładzie fryzjerskim nie byłam, bo strzygłam się sama, więc
uznałam, że skoro mam zaszczyt być pierwszy raz w życiu na akademii z okazji
Dnia Kobiet, muszę mieć profesjonalną fryzurę.

Poszłam do najleszego zakładu w okolicy. Była kolejka.

- Dorotko, co ty tutaj robisz? - zapytała koleżanka mojej mamy, która już siedziała
na foteliku z jakimś turbanem na głowie.
- Chcę sobie zrobić trwałą na Dzień Kobiet - odpowiedziałam z radością.
- Ale ty masz takie ładne włosy, po co ci trwała? - pani Erna chciała mnie zniechęcić.
- Chcę mieć loczki - uśmiechnęłam się

Na tym nasza rozmowa się skończyła, bo znajoma była poproszona do jakiegoś zabiegu.

Po długim oczekiwaniu podeszła do mnie ładna fryzjerka i zapytała czego sobie życzę.
- Proszę mi zrobić trwałą, żebym miała loczki - odpowiedziała zdecydowanie.
Pomierzwiła moją czuprynę siegającą ramion, powiedziała, że mam zdrowe włosy i zaprosiła
na fotel przed lustrem.
Do tamtej chwili nie wiedziałam, że nie lubię jak ktoś dotyka moich włosów...
- Trudno, muszę to wytrzymać... - zacisnęłam zęby i poddałam się palcom mistrzyni.

Trwało dosyć długo zanim ponawijała kosmyki na drewniane kołeczki, używając
do tego jakiejś cuchnącej substancji.
W końcu nałożyła mi na głowę coś w rodzaju foliowego beretu i wskazała miejsce
dopełniania się dzieła.

Właściwie cieszyłam się z tego siedzenia, bo było tam mnóstwo kolorowych katalogów
z zachodu i miałam co oglądać.

- Jak długo pani siedzi? - nagle usłyszałam pytanie
Spojrzałam na zegarek.
- Godzinę i 40 minut - odpowiedziała zadowolona
Pani fryzjerka wciągnęła powietrze do płuc, potem powoli je wypuściła.
Oj, to nie był to naturalny odruch....
Błyskawicznie zaciągnęła mnie do mycia włosów.
Milczała.
Po umyciu, siedząc przed lustrem, obserwowałam jak się wije, żeby zrobić z moimi
włosami coś sensownego.
Oczywiście loczków nie zobaczyłam. Przyglądałam się jak wyczesuje mi jakąś fryzurę
w stylu cioci Gieni...

Nie miałam wtedy ani wiedzy o technice fryzjerskiej, ani odwagi, żeby powiedzieć,
że nie o to mi chodziło. Zapłaciłam i poszłam do domu.

Na szczęście nikt z domowników nie zauważył jak weszłam do mieszkania.
Zdjęłam buty i skierowałam się do łazienki, żeby umyć włosy czyli spłukać "fryzurę"
utrwaloną lakierem.
W umywalce widziałam jak drobinki moich włosów spywały z wodą.
- Co się dzieje?! - nie mogłam w to uwierzyć
Po umyciu głowy wysyszylam suszarką to co miałam na czaszce.
Nie poznałam siebie!
Trudno mi to nawet opisać... Wyglądałam jak jakiś rozczesany pudel.

Następnego dnia był Dzień Kobiet. Miłam być piękna, byłam straszydłem.
Jak zobaczyła mnie koleżanka w pracy to zaniemówiła.
Po szoku zapytała:
- Coś ty zrobiła?!
- Ty mnie nie pytaj co zrobiłam, tylko zrób coś, żebym na akademii wyglądała
jak człowiek! - prychnęłam
- Ale co?!
- Nie wiem! Papiloty ponawijaj!
Ania ponawijała mi dziesiątki papilotów na głowie. Zużyła na nie jakieś druki,
dokumenty... nie wiem co. Czystych kartek wtedy nie było.
Za każdym razem jak patrzyła na mnie próbowała tłumić śmiech, ale jej się
to nie udawało i chichrałyśmy się razem, ... ja przez łzy :)

Na popołudniowej uroczystości byłam chyba gwoździem programu, bo nikt
i nic wie wzbudzało większego zainteresownia niż moja fryzura...

Wieczorem, zrezygnowana, poprosiłam mamę, żeby ścięła mi końcówki włosów.
Wyjaśniłam, że chodzi mi o nadanie kształtu głowie... Wręczyłam moje nożyczki
fryzjerskie i usiadłam na taborecie w kuchni.
Zgodziła się. Przykryła mnie jakąś podomnką.
- Poczekaj, wezmę lusterko - przypomniało  mi się
- A po co ci lusteko, siedź już!

Minęło pół godziny, a mama wciąż podcinała końcówki moich włosów...
- Już? - zapytałam z wciąż zamkniętymi oczami
- Jeszcze chwila...
Wydawało mi się, że tnie za długo... Strzygłam całą rodzinę i nigdy nie zajęło mi
to więcej niż 30 minut.

Otworzyłam oczy i na podłodze zobaczyłam runo z włsów, moich włosów.
- Co to jest?! Ostrzygłaś mnie na zero?! - wrzasnęłam przerażona
- Nie, poczekaj już kończę.

Wyobraźcie sobie, że na mojej głowie nie było włosa długości pół centymetra...
Nie miałam za co chwycić!
Mama zostawiła mi na głowie meszek...

Naturalnie, znowu wzbudziłam zainteresowanie otoczenia.
Brrr....
Pisałam Wam już kiedyś, że tego nie lubię. Pamiętacie?

W każdym razie od tamtej "przygody" z wizerunkiem nie eksprymentuję.
Bezpieczniej jest mi pozostać sobą nawet w Dniu Kobiet....

2 komentarze:

  1. No popatrz, ja też strzygłam domowników :D Siebie też czasami. Jak dostawałam natchnienia patrząc na siebie w lustro, że może było by lepiej... No i jako osoba zbyt niecierpliwa, żeby czekać na wizytę u fryzjera, łapałam nożyczki... Nie zawsze do końca byłam zadowolona z efektu, ale też nie zawsze byłam zadowolona z efektu po powrocie z salonu fryzjerskiego. Wtedy też łapałam za nożyczki :D
    Na szczęście taka przygoda, jak Tobie, nie zdarzyła mi się nigdy...

    OdpowiedzUsuń
  2. :) mamy wiele wspólnego...

    OdpowiedzUsuń