środa, 22 marca 2017

Stara róża - cz.3

Telefon dzwonił dłuższą chwilę, bo w sekundę przez moją głowę przeleciało kilka
niepokojących myśli.

- Pani Dorotko - usłyszałam płaczącą panią Janeczkę - ten lekarz był okropny!
Nie pomógł mi. Przepisał jakieś polskie leki, które nie pomagają!

Wzięłam głęboki oddech, bo nie wiedziałam co odpowiedzieć.

- Może w takim razie przyjadę po panią i pojedziemy do przychodni?
- Nie, nie ma mowy! Proszę mi przyprowadzić jakiegoś dobrego lekarza.
- Ale nie znam żadnego lekarza, który jeździ do pacjentów.
- Umieram, nie rozumie pani?! - rozpaczliwie zawyła do słuchawki.
- Wzywam pogotowie!
- Nie! Niech pani przyjedzie!
- Zaraz do pani przyjadę.

Leżała na tapczanie, jak poprzedniego dnia, ale była już nie tylko słaba lecz również wściekła.
Usiadłam przy niej, chwyciłam za rękę i próbowałam ją uspokoić.
- Jakie leki przepisał lekarz?
- Na odwodnienie. Ale ja nie mogę co chwilę chodzić do łazienki, bo jestem za słaba.
- To pozostaje tylko szpital, pani Janeczko....
- Co?! Wykluczone! Do żadnego szpitala nie pójdę.
- Jedźmy w takim razie do przychodni. Pomogę pani zejść po schodach.
- Nie! Nie mam nawet butów, żeby wcisnąć te grube "słupy"... Pani to ma takie szczupłe nóżki. - westchnęła patrząc w sufit.
- A jak przywiozę pani lekkie, szerokie kozaczki to pani pojedzie?
Zgodziła się na widok butów, które miałam na nogach.
Kupiłam podobne dla mamy, więc mogłam oddać Janeczce, te drugie, nowe.
- O! tak, byłby dobre. Dziękuję!

Pognałam do domu po buty.
Pomyślałam, że buty dla kobiety są cudownym lekarstwem.

Rzeczywiście! Chora usiadła i pomogłam jej włożyć obuwie.
- Dobre?
- Tak, wygodne, mięciutkie... - była zadowolona
- To ubieramy się i jedziemy!
- Jutro pojedziemy, pani Dorotko, już mi trochę lepiej.
- Panie Zenku, proszę nam zrobić herbatę i podać mi te tabletki co przepisał lekarz.

- Oooo, zdrowieje - ulżyło mi.

- Panie Zenku, niech mi pan przyniesie tę szkatułkę z komody... (opisała jaką)
Posłusznie Zenon poczłapał, kiwając przy tym głową, i podał swojej pani pudełeczko.
- Pani Dorotko jestem pani tak wdzięczna za wszystko. Proszę przyjąć ode mnie mały prezencik - uśmiechnęła się znowu jak dawniej.
Wyjęła ze szkatułki coś w rodzaju spinki do włosów.
Było to trochę podobne do drucików, sprężynki... Takie czary mary do upinania koka.
- Kupiłam to w telewizji, zapłaciłam 160,-zł - znowu uśmiech - Podoba się pani?
- Pani Janeczko, nie przyjmę żadnego prezentu! Nie ma mowy. Dziękuję!
- Ale to droga rzecz, cenna....
- Przepraszam, ale ktoś panią oszukał. Takie spinki można kupić na bazarze za kilkanaście złotych. Proszę już nie kupować nic w telewizji.

W jej oczach pojawił się smutek.
Nie wiem do tej pory czy z powodu naciągnięcia jej na takie pieniądze, czy z powodu mojej odmowy przyjęcia.

Wyciągnęłam w końcu rękę po to "cenne cudo", żeby pani Janeczce nie było przykro.

Zamieniłyśmy kilka zdań, dopiłam herbatę i pojechałam do pracowni.

Był już bardzo późny wieczór kiedy na dzwoniącym telefonie pojawił się wyraz "JANECZKA".
Przeszły mnie dreszcze...

- Pani Dorotko, znowu mi się pogorszyło. Proszę przyjechać z lekarzem.

Oho, spinka do włosów zaczęła spełniać swoją rolę. Była przecież droga i cenna...

- Proszę oddać telefon panu Zenkowi, chcę z nim porozmawiać.
Usłyszałam zrezygnowany, umęczony głos staruszka:
- Proszę... słucham...
- Panie Zenku drogi ,proszę wezwać lekarza z przychodni nocnej - tu podałam mu nr telefonu wyszukany w internecie - Jak lekarz nie będzie chciał lub mógł przyjechać to proszę wezwać pogotowie.
Zenon zapisał nr i obiecał, że zadzwoni.

Następnego dnia w słuchawce usłyszałam szczebiot pani Janeczki.
- Cudowny lekarz był u mnie w nocy. Dał mi zastrzyk, porozmawialiśmy dosyć długo, wziął tylko 200,-zł, a jaki był przystojny.... Obiecał, że jutro przyjedzie sprawdzić mój stan. 

- Zwariuję czy już zwariowałam? - zadałam sobie pytanie

Przez kilka dni miałam spokój, żadnych telefonów, żadnych wizyt, cisza.
Już zaczęłam się martwić, że jest za cicho, ale siedziałam jak mysz pod miotłą.

Chyba po tygodniu:
- Pani Dorotko - usłyszałam w słuchawce pana Zenka, był zdyszany, zdenerwowany -
Jesteśmy w szpitalu, panią Janeczkę zabrało pogotowie! Może pani przyjechać?
- W którym szpitalu jesteście?!
- W wojskowym.
- Zaraz będę!

Roztrzęsiona wpadłam na izbę przyjęć. Pan Zenek podpisywał jakieś papiery przy wysokiej ladzie.
- Co się stało?
- Upadła
- Powiadomił pan córkę?
- Jaką córkę?
- No, pani Janeczki!
- Ona nie ma żadnej córki!
Oniemiałam...
- Ale ma jakąś rodzinę w Żywcu, opowiadała.
- Tak, ale nie pozwoliła do nich dzwonić, chciała tylko panią

No, dobra. Dam radę. W domu leżący teść z pękniętym kręgosłupem..., ale na szczęście pod opieką prywatnej pielęgniarki, a tu mam kolejną podopieczną... Dam radę, dam radę!

Pielęgniarka w rejestracji zapytała mnie kim jestem dla chorej, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć.
Na końcu języka miałam określenie "dama do towarzystwa", ale ugryzłam się w język.
- Sąsiadką - skłamałam

Pani Janeczka leżała na łóżku w sali przyjęć. Była przytomna.
Jak mnie zobaczyła odetchnęła z ulgą.
- Pani Dorotko, wszystko pani zapiszę, tylko niech mnie pani ratuje!
Pielęgniarka uśmiechęła się dwuznacznie...
- Chcę tylko, żeby pani była zdrowa, niczego więcej nie chcę. Wszystko mam.

Okazało się, że stan pacjentki nie jest już tak tragiczny i może wstać z łóżka i poczekać w poczekalni na krześle. Ja zostałam, żeby porozmawiać z lekarzem.

Usiadłam przy biurku lekarza.
Po kilku sekundach usłyszałam jakiś rumor i wszyscy pobiegliśmy w jego stronę.
Na posadzce, w poczekani leżała pani Janeczka twarzą skierowaną w podłogę....

Kto mógł pomagał podnieść cieżkie ciało staruszki.
Pan Zenek stał na paczność i tłumaczył, że siedziała i nagle upadła.
Nie znajduję dzisiaj słów na opisanie tego co się we mnie działo. Jakiś dramat!

W krótkim czasie okazało się, że jedynym obrażeniem jest złamany nos.

Lekarz uspokoił mnie i zapewnił, że będzie miała dobrą opiekę.
Wskazał mi drzwi i powiedział, że mam odpocząć i przyjechać w odwiedziny jutro.

Przyjechałam następnego dnia i na szpitalnym łóżku zobaczyłam zwykłą, szarą, obolałą kobietę,
bez zębów, z nosem wielkim jak kartofel przykryty grubym opatrunkiem...
- Gdzie jest tamta piękna pani, w nieprzypadkowym ubraniu, biżuterii, władcza królowa...?
Prawie jej nie poznałam...

Później poznałam jednak jeszcze inne cechy pani Janeczki, o których napiszę jutro :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz