niedziela, 26 marca 2017

Zamieniam błonę na korę

Wczoraj przed wyjściem z domu już byłam gotowa włożyć kozaki, ale pomyślałam,
że przecież jest wiosna i nadszedł czas na lżejsze obuwie.

- Nie mam w czym chodzić!

Przede mną stały trzy pudła butów odpowiednich na tę porę roku, a ja nie mogłam się
zdecydować w których wyjdę.
- na te jeszcze za zimno
- te nie pasują mi do płaszcza
- te mają za wysoki obcas
- w tych nie będę przecież latać po ogródku
- te za jasne
- do tych musiałabym zmienić torebkę
- ...czy ja zwariowałam?!

Włożyłam klasyczne, czarne balerinki i wyszłam z domu.

Wiosna chyba ma nas jakiś - tajemniczy - wpływ.
Tak bardzo cieszymy się nią, że durniejemy.
Oj, przepraszam, będę mówić o sobie.

Ale kilka dni temu miałam "okazję" zetknąć się z dziewczyną, na którą prawdopodobnie
wiosna ma podobny wpływ.

W sklepie z szyldem na "B" zrobiłam jakieś podstawowe zakupy.

Mam zwyczaj, kładąc na taśmę kasjerską, liczyć jaką kwotę zapłacę.
Wyszło mi mniej niż 40,-zł
Wesoła, miła kasjerka, poprosiła żebym zapięła taśmę zaporową za sobą, bo idzie
na przerwę i mnie obsługuje jako ostatnią.
- Nie ma problemu - wyciągnęłam ze wskazanego przez nią miejsca szeroką taśmę
i wpięłam w zaczep.
- 71,20 zł - usłyszałam dźwięczy głos.
Zapowietrzyło mnie, bo moje wyliczenia były prawie o połowę mniejsze...
Wyjęłam kartę, zapłaciłam, dostałam paragon, miła kasjerka pożegnała mnie zaproszeniem
na następne zakupy.

Pchałam wózek do wyjścia i czytałam pozycje na paragonie.
- Mięso cielęce?!!! 35,60 zł?! Co to jest?!

Automatyczne drzwi wyjściowe zamknęły się za mną.
- I co teraz?! - myślałam

Odczekałam chwilę, do momentu wyjścia kolejnych klientów. Wjechałam wózkiem
na teren sklepu. Ochroniarz zapytał o co chodzi.
- O reklamację!

Szczęśliwie "moja" kasjerka była jeszcze na swoim stanowisku.
- Wróciłam z pytaniem skąd na moim paragonie wzięło się mięso cielęce...
Wesołe dziewcze zaczęło studiować wydruk i kontrolować moje dwie torby.
- No musi pani mieć!
- Gdzie?! Pokazuję pani zawartość moich reklamówek i pytam jakim sposobem
na paragonie mam mięso, którego nie kupowałam.
- No jak to przecież jest nabite.
Ręce mi opadły, ale nie mogłam pogodzić się z nieprawdą.
- Kasza jest? Groszek jest? Majonez jest? ... - wymieniałam po kolei zawartość
toreb.
Dziewczyna sprawdzała to co mówię.
- Jabłka ma pani na paragonie? - zapytałam zdenerwowana
- Nie mam
- Czyli mięso cielęce to moje jabłka!

Znowu byłam źródłem zainteresowania, jak latem w piszczącej bramce... Pamiętacie?
Jak ja tego nienawidzę!

- Muszę wezwać kierowniczkę - podjęła, w końcu, decyzję
Do kasy przybiegła jej szefowa, szybko stwierdziła, że błąd leży w kodzie wybranym
przez kasującą i krok po kroku próbowała ją nauczyć jak zrobić korektę.
Młoda, wyraźnie była odporna na wiedzę, bo oprócz radosnego szczebiotu, nie
udawało jej się nic innego.
Czerwona ze złości menadżerka wykasowała mięso cielęce z mojego paragonu i
zważyła jabłka, które kosztowały 1,60 zł...
Wypłaciła mi różnicę w kwocie ok.34,- zł i przeprosiła za incydent.

Nie lubię nikogo sprawdzać! Przysięgam!
Rzadko czytam paragony, ale chyba zacznę...
Najwyższy czas, żeby wymienić błonę na korę!




Wiosna usprawiedliwia tylko pomyłki wobec siebie, a nie oszukiwanie innych.
Moje butki wczoraj obtarły moje stopy.
Ale to była moja decyzja, moje buty i moje stopy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz