niedziela, 22 stycznia 2017

Drewniane drzwi

Z pewnością każdy ma jakieś rzeczy, które darzy sentymentem i nie chciałby się z nimi rozstać.

Ja mam takich kilka ...no, kilkanaście. Zabiorę je do nowego domu ze sobą.

Nie mogę zabrać tylko drzwi. Jedne to drzwi wejściowe do mieszkania, drugie do mojego pokoju.

Kilka lat temu wymieniłam stare drzwi pokojowe, które były wejściem do mieszkania na prawdziwe, piękne, solidne drewniane.
Zapytacie jak to możliwe, żeby tamte - pokojowe  z szybą były wejściowymi...
Możliwe, bo następnymi drzwiami, takimi z metalową kratą zamykało się ostatecznie mieszkanie....
Dla mnie też nie było to do pojęcia, więc zrobiłam "rewolucję" i już jest normalnie. Powiedziałabym nawet, że odpowiednio do starej kamienicy.
Zrobię Wam zdjęcie obecnych jak ostatni raz je zamknę.

Drugie to przedwojenne drzwi, które sama odnawiałam.

Nie sądziłam, że będzie to tak trudne...

Zdobyłam wiedzę o zdejmowaniu starych powłok lakieru, kupiłam opalarkę, szlifierkę i inne potrzebne narzędzia, a także maskę na twarz.
Ta maska chyba uratowała mi życie.

Zdzierałam stuletnią historię...
Nie będę Wam opisywać tego "zapachu", bo zrobi się Wam niedobrze. Dramat!

Po kilku godzinach pracy chciałam się poddać. Nie dawałam rady.
Moją mękę obserwowali z podziwem fachowcy, którzy wstawiali nowe okna i malowali ściany mieszkania.
Bałam się opalarki, bo fiksowała. Używałam preparatu zmiękczającego farby, ale nie działał. Odchodziłam od zmysłów... 

Były momenty, że chciałam walnąć tymi narzędziami, nie zbierać z podłogi spalonych wiór lakierów, uciec i nigdy nie wracać. Rzuciłam się z motyką na słońce!

Panowie zaczęli sobie ze mnie pokpiwać... Wiedzieli doskonale, że nie jest to praca dla kobiety.

Po tygodniu walki zapytałam jednego z nich ile kosztuje renowacja starych drzwi.
- nooo, takich to nie mniej niż 2 tysiące...
Zakasałam rękawy i tyrałam dalej.
Za nowe drzwi wejściowe zapłaciłam już 1.800,-zł!

Wydawało mi się, że opalenie drzwi i zdjęcie lakierów jest zwycięstwem.
Nie zdawałam sobie wtedy sprawy ile wysiłku trzeba włożyć w szlifowanie.
To był kawał ciężkiej roboty!

Jak skończyłam od szefa ekipy usłyszałam:
- szacun, pani Doroto



Wierzcie mi, byłam wykończona.... Miałam bicepsy jakbym chodziła na siłownię.

Patrzę teraz na te drzwi i wiem, że nie mogę ich ze sobą zabrać.
Będę je jednak nosić w pamięci :)

2 komentarze:

  1. Kochana, wiem co przeszłaś. W mieszkaniu, które wynajęłam sobie w K-cach, też w przedwojennej kamienicy, były takie drzwi, które spędzały mi sen z powiek. Wejściowe były drewniane, dwuskrzydłowe,z szybkami. Potem wchodziło się do kuchni, a z kuchni do pokoju. No to właśnie te drzwi były. Też milion warstw miały. Też opalarka, skrobaki, cuda wianki... I jak już były do przyjęcia, to... poszły na strych. Drzwi były tak wielkie, że po otwarciu, zasłaniały cały piec i pół pokoju. W praniu wyszło, że są tak nieporęczne i nie spełniają żadnej użytecznej funkcji, że synowie wynieśli je na strych. Oczywiście na moją prośbę i za zgodą gospodarza. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha.... szkoda było czasu, pracy i siły

    OdpowiedzUsuń