sobota, 21 stycznia 2017

Magia białych rękawiczek

Ostatnio dużo czasu spędziłam w sklepach.
Nie dlatego, że sprawia mi to przyjemność, ale dlatego że muszę wyposażyć mój nowy dom.
Chcę mieszkać w moim klimacie, to chyba zrozumiałe. Każdy tego chce.

Nie lubię wydawać pieniędzy pochopnie, dlatego moja wędrówka była długa.
Zwykle zanim kupiłam coś droższego niż 100,-zł zastanawiałam się, porównywałam...
W końcu podejmowałam decyzję i byłam gotowa na zakup.
I tu czasami wyrastał mur!

- Czy może pan mi sprzedać... - pokazywałam konkretną rzecz
- Nie. To kolega. On ma teraz przerwę.
Albo:
- Proszę poczekać, zaraz przyjdzie z magazynu.
Była też taka reakcja:
- Mam teraz reklamację! Musi pani poczekać, aż skończę!
.....
Czekałam, niejednokrotnie długo. Ubrana w ciepłą kurtkę i szalik...
Nie raz widziałam jak sprzedawca ucieka nie widok klienta.
(Pensję dostanie tę samą, to po co ma obsługiwać?)

Powiem Wam, że to jest nie do pomyślenia w czasach, gdy można kupić wszystko,
a jednak nie jest to takie łatwe, bo nie ma sprzedawców....

Pamiętam początek lat 90-tych, kiedy sklepy państwowe przemieniały się w prywatne.
Półki nie świeciły już pustkami, ale personel nadal był "obrażony" na klienta. ...Jak za komuny.
Nie zapomnę jak chciałam kupić sobie sweter.
W regałach były setki swetrów ułożonych w kostkę, w różnych kolorach.
- Jestem zainteresowana swetrem w rozmiarze S-M - powiedziałam czego szukam  do pani za ladą.
- Proszę, wszystko widać - machnęła ręką w stronę kilku metrów regałów.
- Ale ja chciałabym zobaczyć rozłożony sweter. Mam pieniądze. Chcę kupić!
Nie wiedziałam jak dobitniej dać pani ekspedientce do zrozumienia, że nie jestem "oglądaczem" tylko kupującą.
Zrobiła focha, ale pokazała mi kilka sztuk. Na jeden się zdecydowałam.

Nie zazdroszczę sprzedawcom ich pracy, wiem że nie jest to łatwe...
Nawet w mojej pracowni plastycznej zdażają się trudni klienci. Rozumiem.

Tylko, że ja też miałam "przygodę" sprzedawcy w sklepie i jestem pewna, że klient nie jest
"złem koniecznym". Zadowolony klient potrafi dodać takiej motywacji, że chce się fruwać.
Moje doświadczenie trwało raptem 1,5 miesiąca. Pracowałam na pół etatu w sklepiku z drogimi prezentami.
Klientów było niewielu, bo to niszowa branża. ...Upadła, zresztą.

Jednak kiedy klient już przekroczył "próg" sklepu czuł się swobodnie,
nie był przeze mnie śledzony, nie miał wrażenia, że jak nic mu się nie
spodoba nie odpowiem mu "do widzenia".
Wyobraźcie sobie, że dziewczyny które wprowadzały mnie do tej pracy,
po kilku dniach nie mogły uwierzyć w wartość mojej sprzedaży...
Tajemnica polegała na tym, że spokojnie czekałam, aż klient powie:
- Proszę pani...
Wtedy brałam kluczyk do szklanej gabloty, otwierałam ją, i jak klient
pokazał o którą rzecz mu chodzi, zakładałam białe rękawiczki...



Widziałam w oczach tych ludzi, że uznają mój szacunek do ich wyborów.
Czasami, jak mieli wątpliwości, pytali mnie o opinię. Zawsze służyłam
pełną informacją o przedmiocie i pytałam o adresata prezentu.
Moi klienci byli zwykle zadowoleni i dziękowali za sugestie.

Czy to magia białych rękawiczek?
A może sposób rozmowy z klientem?
Nie wykluczone, że to tylko zaspokojenie oczekiwań kupującego...

Mnie, ostatnio, nikt nie potrakorował tak, jak ja traktowałam swoich
klientów.

Aaaaa, może ja "konserwa" jestem?

Doszłam do wniosku, że szkoda... szkoda, że sprzedawcy są przypadkowi, że zniecierpliwieni czekaniem klienci nie mogą kupić tego co chcą, że te "koła zębate" mają inny rozmiar zębów...

No cóż, nie zawrócę Wisły kijem....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz