środa, 15 lutego 2017

Nadzieja

Jestem zbyt wściekła, żeby bez negatywnych emocji opisać Wam co wyprowadziło mnie z równowagi, więc napiszę o reakcji na zdjęcie jakie zobaczyłam na FB.




Wczoraj chwilę porozmawiałam sobie z 7-letnią Ninką.
Przywiozła mi walentynkę z serduszkami... ucieszyłam się.
Trochę czasu spędziłyśmy na zabawie w domu, a później miałam do załatwienia sprawę w urzędzie, więc była okazja, żeby wziąć ją za rękę i pogadać.

W teście na kandydatkę do szkoły sportowej dostała maksymalną ilość punktów. Ucieszyłam się, bo sport daje większe szanse na normalne życie niż sztuka.
Ostatnim życzeniem jakie chciałabym złożyć młodemu człowiekowi to to, żeby był artystą, twórcą... Właśnie kilka godzin temu upewniłam się w tym myśleniu.
Jaki jest tego powód napiszę jutro.

- Cieszysz się, że idziesz do szkoły - zapytałam po gratulacjach
- Nie
- Dlaczego?
- Bo się wstydzę
- Czego?! W szkole poznaje się nowe koleżanki, kolegów. Będzie fajnie!
- Nie, nie chcę... Prawie wszyscy z przedszkola tam idą - odpowiedziała zasmucona
- To dobrze, będzie wam raźniej!
Odpowiedzi nie otrzymałam.

Pamiętam, że też bałam się zmiany środowiska, mimo że do szkoły podstawowej przechodzili moi rówieśnicy z przedszkola.
Babcia uszyła mi nawet piękny mundurek, ...sukienkę raczej. Chciała żebym się czuła dobrze. Może znała mój strach?

Rosłam szybko, jak to dzieci. W następnym roku musiałam już nosić tradycyjny, niebieski uniform z białym kołnierzykiem. Byłam zaszeregowana.
Na dodatek to paskudne, obowiązkowe mleko w świetlicy... Często zalatujące spalenizną.
A później tabletki na... nie pamiętam już co - chyba na próchnicę zębów. Brrr... Te pigułki były wszędzie! Dzieciaki nie chciały tego brać. Ja też nie.

Czego boją się teraźniejsze 7-latki?
Mundurki już nie obowiązują, spalonego mleka nie dostaną, tableteczek na coś tam też nie będą musiały połykać...
Może obawiają się innych zagrożeń?!
Wiedzą przecież, lepiej od nas - starych, jak mogą być potraktowane w internecie...
Kocham dzieci, ale wiem że potrafią być szczere do bólu, a nawet okrutne.

Mam nadzieję, że moją małą Ninkę nie spotka nic bolesnego. Bo - mam nadzieję, że rodzice wpajają w dzieci zasadę - co siejesz, to zbierzesz.

Mam również nadzieję, że szkoła podstawowa da jej podstawy do życia w wolności, wolności pod każdym względem.

2 komentarze:

  1. Jako osoba starsza od Ciebie znacznie (10 lat to cała wieczność), miałam w szkole inne życie. Tabletek nie dostawaliśmy, mleka nie było. A to, co piszą na zdjęciu fartuszkowym na FB, że wszystkie dzieci były równe, to figa prawda jest. Ciocia, która mnie wychowywała ledwo wiązała koniec z końcem. Toteż fartuszek miałam kupowany przeważnie z przeceny, z czegoś błyszczącego z wierzchu, matowego po drugiej stronie. Gniotło się toto i wypychało na pupie i łokciach niesamowicie. Kołnierzyki dwa (na zmianę) były z białej piki, brzydkie i niezgrabne, przypinane na ordynarne guziki. Do tego bawełniane, beżowe rajtuzy, zwijające się w kostkach w obwarzanki, powypychane na kolanach. Tornister granatowy z tektury. A moja przyjaciółka w stylonowym fartuszku z kołnierzykiem "bebe" z fikuśną falbaneczką, w rajstopkach "helanko" pięknie opinających nogi, szafirowych... Jak ja jej zazdrościłam... Nie wspominając już o pięknym, skórzanym tornistrze. Ale jej tato był inżynierem, a mama pracowała w "pekao", gdzie miała dostęp do dewiz i sprowadzanych ze zgniłego zachodu różnych artykułów (Pewex jeszcze nie istniał). No - i taka to była równość...

    OdpowiedzUsuń