wtorek, 7 lutego 2017

Wezwanie

W grudniu, przed świętami, miałam wizytę u dentysty.
A ponieważ był to czas załatwiania bardzo ważnych spraw byłam
wszędzie trochę spóźniona.
Nie mogłam odpuścić tej wizyty, bo na następny termin czekałabym
minimum 2 tygodnie.
Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - nie można znaleźć miejsca
na zaparkowanie auta.  Zdenerwowana wjechałam, w końcu, na zaspę
śniegu odgarniętego z chodnika. Byłam świadoma, że staję na zakazie,
ale miałam nadzieję, że po godz. 16-ej już nikt się nie przyczepi.
Bałam się raczej, że zawieszenie samochodu osiądzie na śniegu i nie
odjadę.
- A tam!  W razie czego poproszę przechodnów, żeby mnie wypchnęli -
pomyślałam i pobiegłam na fotel dentystyczny.

Po powrocie nie miałam problemów ze zjechaniem na ulicę, ale
zatrzymałam się, bo pod wycieraczką był foliowy woreczek z karteczką
w środku...
- No jasne! Straż Miejska! - przeczytałam informację, że zaparkowałam
w miejscu niedozwolonym... bla, bla, bla... i że mam się zgłosić... bla, bla...


Wrzuciłam to do torebki z myślą:
- Kiedy ja tam mam się zgłosić jak nie mam czasu?!
Szczerze mówiąc zapomniałam o tym na śmierć.

Minęło kilka tygodni i w skrzynce pocztowej pod nowym adresem znalazłam
awizo...
- Hmmm... Moje imię i nazwisko?! Przecież nawet ja nie pamiętam jeszcze
swojego adresu, a już ktoś do mnie pisze?!

Odebrałam mój pierwszy list polecony. ...Od Straży Miejskiej!
Dali mi 7 dni na stawienie się w ich siedzibie.

Wczoraj tam pojechałam.
Powiem Wam, obiekt chroniony jak twierdza. Drzwi z domofonem, strażnik,
wszędzie kamery. ...Bałam się kichnąć!

Wreszcie znalazłam się w pokoju zeznań.
Po chwili stania na baczność zapytałam czy mogę usiąść.
Bo jeśli stały 2 krzesła to chyba do siedzenia? 



Pan oficer coś notował, patrzył w ekran komputera, w końcu wyciągnął
rękę po moje wezwanie.
Jeszcze chwilę coś sprawdzał, pisał w notesiku , poprosił
mnie o prawo jazdy i zadał kilka pytań, żeby upewnić się, że ja to ja.
Mijały minuty, mężczyzna odebrał telefon, dłuższą chwilę rozmawiał,
kreślił coś na karteczce, a ja jak skazana na najwyższy wymiar kary,
czekałam na wyrok...

- Czy pani musi coś nabroić co 3 lata, właściwie 4? - odezwał się w końcu...
- Co ja takiego nabroiłam?!
- No widzę pani kartotekę...
- To obiecuję, że przyjdę do was dopiero z 5 lat!

Jeszcze chwilę pożartował sobie ze mnie i oddał mi prawo jazdy z informacją,
że tym razem zostałam pouczona.
- Uffff... - odetchnęłam z ulgą i pożegnałam się grzecznie.
Opuściłam "twierdzę" z wiarą, że nawet tam można spotkać CZŁOWIEKA.

3 komentarze: