wyrzucić. Została mi jedna z wyrazem MAGIEL!
Ze 3 tygodnie temu zawiozłam do magla dwa kosze z bielizną. Właścicielka
na ich widok zadała mi pytanie:
- Gdzie to pani nazbierała?
- W domu! Od dwóch miesięcy się pakuję do przeprowadzki i nie mam czasu
prasowć.
Pogwarzyłyśmy jeszcze chwilę i obiecałam, że odbiorę za tydzień. Zostawiłam
swój nr telefonu w razie konieczności przypomnienia mi o odbiorze.
Jak znam życie miła pani już się denerwuje... Ja też. Ale z powodu nieustannego
przestawiania moich mebli i pudeł z dobytkiem nie mam wciąż miejsca na 2 kosze
z wymaglowaną pościelą.
Może jutro mi się uda to przywieźć i gdzieś upchnąć.
Na myśl o maglu, za każdym razem, w mojej głowie pojawia się widok ogromnej,
drewnianej, strasznie ciężkiej machiny, nakręcanej siłą kobiet.
Pamiętam takiego "potwora".
błyszcząca machina. Budząca, powiedziałabym, respekt. Nazywałam ją potworem, bo
się jej bałam...
Potwór stał w piwnicy nieopodal naszego mieszkania, a ja jako mała dziewczynka, z ciekawością obserwowałam jego działanie w czasie maglowania.
Do magla chodziłam z panią Aną, tak - Aną, nie Anną. Była to stara, pracowita, uczciwa
Ślązaczka, która pomagała mojej mamie. Niezwykle mądra kobieta... Miała chyba
siedmioro dzieci i musiała dorabiać. Była na każde zawołanie. Nigdy nie narzekała,
zawsze chętnie pracowała, a uśmiech nie schodził z jej twarzy.
W maglu, z otwartą buzią obserwowałam toczące się wałki z bielizną, pieczołowicie nawiniętą
na drewniane drągi, pod ciężarem drewnianej, wielkiej skrzyni. Zawsze bałam się, że wałek wypadnie i ogromna skrzynia runie na którąś z kobiet.
Bo, to ważne, przy obsłudze tego "potwora" zawsze było kilka pań. Nigdy nie widziałam
tam jakiejś "chudziny". Kobiety wyglądały na silne i tężyznę miały...
Miały to samo w językach... Oj, nie pamiętam co tam słyszałam, ale to chyba dobrze.
W każdym razie rozmawiało się tam o wszystkim i ... o każdym.
A teraz banał! Zostawiam rzeczy do wymaglowania, płacę, odbieram... NUDA! :)
Czuję się... zaskoczona. Nie miałam pojęcia, że ta instytucja jeszcze funkcjonuje !!!!!! :D
OdpowiedzUsuńI znowu szufladkę ze wspomnieniami z zamierzchłej przeszłości dzięki Tobie otworzyłam.
Byłam raz jedyny w takim maglu. Z ciocią Jadzią... W Radomsku rzecz miała miejsce. Do Radomska jeździłam na wszelkie ferie, wakacje i temu podobne okazje. Jest to moje rodzinne miasteczko, ale wychowywała mnie ciocia Ziuta w Warszawie. Z tymi ciociami, to w ogóle galimatias. Jak się tak zastanowić, to wszystkie krewne były "ciociami". A dopiero trzeba pomyśleć, żeby sobie przepowiedzieć wszystkie koligacje i daną "ciocię" poprawnie umiejscowić. Bo np. ciocia Jadzia, to była druga żona mojego stryjecznego dziadka. Natomiast ciocia Ziuta była siostrą mojej prababci... I tylko nie wiem dlaczego żona drugiego stryjecznego dziadka była stryjenką, a nie ciocią Manią. Istny magiel, heh...
Hahahaha.... Rzeczywiście magiel rodzinny...
OdpowiedzUsuń