niedziela, 19 lutego 2017

Wyspa...

Ciekawa jestem czy Wasze żołądki są tak kapryśne jak mój...

W dzieciństwie nie mogłam patrzeć na smażoną cebulę.
Cóż za utrapienie miała moja mama ze mną jak z sosu wygrzebywałam każde kawalątko cebuli.
Nie pamiętam czy tłumaczyła mi dlaczego ją dodaje do mięsa, ale pewnie i tak by to do mnie nie dotarło.
Surową cebulę lubiłam, smażonej nienawidziłam.
Ojciec na niedzielne śniadanie zwykle życzył sobie duszoną cebulę z boczkiem lub kiełbasą. Nie wierzyłam, że można coś takiego przełknąć!

Udręka mamy z moim obrzydzeniem do smażonej cebuli skończyła się zupełnie niespodziewanie...

Byliśmy na wakacjach na Mazurach. Z naszą rodziną pojechała również przyjaciółka rodziców - "ciocia" Bogusia, z dwoma synami.

Lato było piękne, upalne. Mieszkaliśmy na brzegu jeziora w namiotach.
Stołowaliśmy się w ...nawet nie wiem jak ten barak nazwać, powiedzmy w lokalnej stołówce. Codziennie do drugiego dania była podawana siekana biała kapusta. Wszyscy letnicy mieli tej kapusty dość.

Ciocia Bogusia, w końcu zarządziła domowy obiad gotowany na turystycznej kuchence gazowej. Bardzo mnie to ucieszyło.
- Wreszcie będzie coś jadalnego!

Posiłek zapowiadał się dopiero na późne popołudnie, więc przyjęłam zaproszenie jednego z synów cioci na popływanie rowerem wodnym.

Jezioro było niewielkie, ale malownicze, bo w szerszej części miało wysepkę.



Pedałowaliśmy w jej kierunku, po drodze flirtując. Nie pamiętam nawet imienia chłopaka...
Jestem pewna, że nie miał na imię Romek, bo drugi syn cioci miał tak na imię.

No więc, NieRomek, w czasie naszego "rejsu" nie przyjmował do wiadomości, że nie powinniśmy znikać z oczu moim rodzicom i jego matki.

Ale romantycznie było...

Opłynęliśmy wyspę i zaraz potem na pomoście ukazała nam się postać Bogusi.
Stała z jakimś narzędziem w dłoni i nie zrobiła kroku w tył do momentu naszego cumowania.

Narzędziem okazał się tłuczek do ziemniaków, i właśnie nim pokazała nam gdzie mamy się udać. Tak, bez słowa.

Szłam po pomoście ze strachem, że zaraz tym tłuczkiem mnie walnie, ale czekałam na pierwsze uderzenie w NieRomka.

Pod wiatą, na drewnianym stole, były dwa talerze z "obiadem" - duszoną cebulą!!!

Przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, że jak nie zjem to mnie zabije...
Stała nad tym garem, w końcu, ze dwie godziny. Poświęciła się, żebyśmy nie musieli  jeść surowej kapusty bez żadnych dodatków, a mogła się opalać na leżaku.

- No to po mnie - pomyślałam - zginę albo od smaku smażonej cebuli, albo od uderzenia tłuczkiem do ziemniaków w potylicę.
Nie było z tą kobietą żartów, mówię Wam. Zawsze była despotyczna.

Potulnie usiadłam do stołu. Nabrałam na widelec ociupinę...
- To jest smaczne! - oblizałam się zdziwiona
Potem więcej... I zjadłam wszystko co było na talerzu!

Doszłam do wniosku, że przez ok. 15 lat odmawiałam jedzenia nawet nie próbując...

Ale jeśli chodzi, na przykład o ryby ...hmmm zawsze mi smakowały.

Ostatnio mój żołądek domaga się konserw rybnych.
Kupiłam mu dzisiaj filety z makreli.
Ale nie mogę otworzyć, bo nie mam otwieracza do puszek...

2 komentarze:

  1. Hahaha... Dobre. Fajnie piszesz. NieRomek... Hahaha...
    U mnie z niechęci do jedzenia i wstrętu do niektórych potraw ("bo nie!!!") wzięło się umiłowanie do czytania. Moja ciocia Ziuta, rwała nade mną włosy z głowy, zanim nie wpadła na pomysł czytania mi do obiadu. Pamiętam książeczki z cyklu "poczytaj mi mamo". Od tego się zaczęło. Słuchałam i zjadałam wszystko (oprócz gotowanej marchewki z groszkiem). Niektóre potrawy jednak no jakoś nie chciały mi wejść... Trzeba było karmić. Wtedy moja święta Ciocia, mając zajęte ręce i wielki talent narratorski, tworzyła na poczekaniu serial. Pamiętam, że było coś o małpce Miki i o kolejnych pomysłach mojego ojca na biznes. Jeden z odcinków opowiadał, jak to mój tatuś otworzył sklep z... trumnami... Chcąc poznać kolejne przygody w.w. musiałam zjadać, co na widelcu wjeżdżało w moją paszczę. Potem przyszła kolej na książki grubsze. Baśnie Andersena, Braci Grimm, Marka Twaina "Królewicz i Żebrak". To była moja ukochana książka. Ciocia nie wiedziała, że już potrafię trochę litery składać, więc czytała mi to, co ja już sobie po poprzednim obiedzie doczytywałam, nie mogąc się doczekać dalszego ciągu.... Taaak, jedzenie stało się przyjemnością. I tak mi zostało, że przy jedzeniu muszę coś czytać :D Inaczej mi nie smakuje. Dlatego nie przepadam za jedzeniem poza domem. Trzeba rozmawiać, bla, bla, bla... Nie ma to jak rozsiąść się na kanapie z podwiniętymi nogami, z talerzem w ręku i z książką lub z gazetą opartą na poduszce. No - w ostateczności jakiś film w tv... Bez tego nie zjem.

    OdpowiedzUsuń
  2. cudne opowiadanie! :) dzięki!!!

    OdpowiedzUsuń