wtorek, 14 lutego 2017

Złośliwość rzeczy martwych

Cierpię... Przesadziłam z ciężarami. Nie powinnam przenosić drzwi z miejsca na miejsce. 
Nie powinnam... aaa, wielu rzeczy nie powinnam ruszać.
Ale ja już chcę spać w mieszkaniu, a nie w magazynie!

Pierwsza faza remontu zakończona. Drzwi wejściowe wymienione!



Nie sądziłam, że napotkam taki opór rzeczy martwych...

Wanna nie mogła być wymieniona pierwszego dnia, bo trzeba było przerobić odpływ.
Jak już był przerobiony to okazało się, że na podporach ze starej nie będzie stabilna. Musiała stać na nowych, odpowiednich nóżkach.
Jak już stała stabilnie to nowa bateria nie mogła być zamontowana, bo rurki są pociągnięte za nisko...

Stara wykładzina dywanowa, przy zdzieraniu, wytargała połacie zwietrzałego betonu.
Trzeba było uzupełniać dziury.

Nowej wykładziny nie można było transportować windą, bo była w rulonie długości  4 metrów. Nawet wnieść po schodach się jej nie udało, bo za ciasna okazała się klatka schodowa.
Fachowcy wciągali ją przez balkon na linach...

Kolor  nowej wykładziny okazał się nieco inny niż wybrałam w sklepie...

Farba do malowania ścian, w kolorze jaki sobie wymyśliłam, dostępna była tylko z mieszalnika za "chore" pieniądze.

Lamp na suficie nie można było zamontować w wyznaczonym przeze mnie miejscu, bo była obawa, że pod tynkiem jest siatka i kucie sufitu byłoby ogromnym kosztem.

I tak dalej, i tak dalej.

Ostatnim moim pragnieniem była wymiana drzwi wejściowych.
Chciałam mieć zupełnie proste, płaskie, w kolorze ciemnego drewna.
Okazało się, że i to nie jest łatwe.
W końcu zdecydowałam się na takie jakie były w sklepie.
Nie miałam wyboru koloru, bo z gładkich była tylko olcha.
Nie byłam zadowolona, bo nie takie chciałam... Ale najważniejsze, że były w magazynie i mogłam je mieć w ciągu dwóch dni.
W poniedziałek drzwi przywieziono.
Oczom nie wierzyłam, ale cieszyłam się równocześnie, bo były w kolorze ciemnego dębu :)

Radość moja się skończyła, jak panowie fachowcy przymierzyli nowe drzwi do futryny i okazało się, że metalowa futryna jest krzywa i drzwi nie będą pasowały...
Chwyciłam się za głowę z wściekłości, potem ręce mi opadły z bezsilności!

Uwierzcie mi, że wymiana starych drzwi wejściowych nie była moją fanaberią.
Były drewniane, obite blachą pomalowaną na biało - od zewnątrz. A od wewnątrz wyglądały tak:



Moje poczucie estetyki się buntowało....

Po wielogodzinnej walce fachowców mam normalne, gładkie drzwi, bez znamion substytutów z lat 90-tych ubiegłego wieku.

Fachowcy wrócą w jutro, żeby zrobić kosmetyczne poprawki w mieszkaniu i poustawiać mi meble.

Wczoraj byłam cicha jak mysz pod miotłą, bo zdawałam sobie sprawę, że robią wszystko, żebym była zadowolona.
Siedziałam kilka godzin w kuchni i czytałam.

Po ich wyjściu "wstąpił we mnie Hiszpan" i przestawiałam co mogłam.
Złożyłam nawet łóżko w wolnym pokoju, żeby tej nocy nie oddychać zapachem tekturowych pudeł z moim dobytkiem.
Plecy mnie bolą okropnie, ale jestem szczęśliwa, że wreszcie zaczęłam mieszkać, a nie koczować.

Nigdy nie byłam wielbicielką survivalu, i chyba już nigdy nie będę :)

2 komentarze:

  1. Same ręce opadają... Ale myślę, że jak już wszystko będzie na swoim miejscu, a wspomnienie po ekipie zblednie, to wpadniesz w emocjonalny sen, który potrwa do wiosny. A potem... znowu będzie się działo... Choćby na balkonie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha... u mnie będzie się działo zawsze :) Oby tylko pozytywnie!

    OdpowiedzUsuń